ArchitectureCultureDesign

ARCHITEKTURA W ŚWIECIE FAŁSZYWYCH NAGRÓD

Marcin Szczelina

 

Kilka dni temu zadałem sobie pytanie o granice. Nie tyle przyzwoitości, co promocji, autopromocji, naginania rzeczywistości przez chwytliwe nagłówki. Gdzie one się kończą? Jakie powinny być kompetencje agencji PR-owych? Jaką rolę w tym odgrywają architekci?

 

Granica pomiędzy kreacją a prawdą zaciera się coraz bardziej. Od kilku dni obserwuję dyskusję, którą sprowokowałem. Bierze w niej udział czołówka polskich architektów. Każdy z nich startował w konkursach, każdy zderzył się z problemem nagród, tytułów i ich rzeczywistej wartości. I wszyscy wiedzą jedno – dziś każdy może kupić sobie tytuł.

 

Dwa lata temu pisałem o architekcie z Bydgoszczy, który został okrzyknięty „najlepszym architektem świata”. Śmialiśmy się wtedy, bo umówmy się – czy ktokolwiek zdroworozsądkowy może spojrzeć w lustro i powiedzieć: „Tak, jestem najlepszym architektem na świecie”? Zwłaszcza, że jego twórczość architektoniczna nie została zauważona przez czołowe polskie magazyny o architekturze, a tu takie zaskoczenie – najlepszy w świecie.

 

Pomyślałem, że to przypadek. Może poniosły go emocje, może było to chwilowe uniesienie. Ale potem… stało się coś jeszcze bardziej absurdalnego. Lokalne media rozpisywały się o sukcesie, a architekt wystąpił jako prelegent na 4 Design Days w panelu dyskusyjnym „Młodzi polscy architekci i projektanci docenieni na świecie”.

 

Mogłoby się wydawać, że to koniec tej farsy. Ale nie. Ten teatr próżności nie byłby jeszcze tak groteskowy, gdyby nie fakt, że odbywa się po raz kolejny. Rok później ten sam architekt ponownie kupił ten sam tytuł. Tym razem nagrodzono budynek, który… nigdy nie powstał. Oceniono go na podstawie wizualizacji.

 

Pytanie, które nie daje mi spokoju: jeśli masz świadomość, że to nie jest prawda – to dlaczego to robisz? Odpowiedź jest brutalnie prosta: bo to cyniczna kalkulacja.

 

Doskonale wiesz, że Twoje projekty nie przebiją się do głównej debaty architektonicznej, więc wybierasz drogę na skróty. Kupujesz tytuł, tworzysz narrację, a lokalna prasa podchodzi do niej bez cienia refleksji.

 

I tak oto rodzi się mit „najlepszego architekta świata” – który mieszka cztery ulice dalej.

Nie weryfikujemy faktów, nie poddajemy ich analizie, nie pytamy, jaką wartość mają te tytuły. Liczy się to, że informacja pojawia się w mediach.

A potem inwestor szuka architekta. Traf chce, że najlepszy architekt świata mieszka w jego mieście. Naturalne jest to, że nawiązuje z nim współpracę, bo ma obietnicę, że inwestycja, którą stworzy, będzie miała większe prawdopodobieństwo sukcesu niż projekt architekta, który nie zdobył takiego tytułu. Nie pisały o nim lokalne media. Nie został okrzyknięty światowym autorytetem. Nie stanął na scenie i nie odebrał statuetki.

 

To jest cyniczna kalkulacja. 

 

Rozumiem pierwszy raz. Można nie wiedzieć. Można być młodym, dostać maila, uwierzyć, że oto świat Cię docenił i zgłosić się do nagrody. Ale potem rynek Cię weryfikuje. Wiesz dokładnie, że to nie jest prawda.

 

A jednak robisz to ponownie. Za drugim razem nie ma już żadnej naiwności. To jest świadomy wybór. Ale ten problem nie dotyczy tylko jednego nazwiska. To symptom czegoś większego – głębokiego kryzysu w świecie architektury. 

 

Nie możemy już udawać, że nie wiemy, jak działają konkursy architektoniczne.

 

To nie są lata 2000., gdzie informacje były trudno dostępne. Dziś każdy świadomy architekt wie, że w większości z tych konkursów kupujesz nagrodę. Dwa lata temu sygnalizowałem ten problem tekście Prestiżowość nagród architektonicznych

 

Przykład? Proszę – German Design Awards. Od kilku dni mediach społecznościowych zalewani jesteśmy zdjęciami architektów i projektantów pozujących na ściankach tej nagrody i z dyplomem w ręku. Kolejne triumfy, kolejne gratulacje. A teraz spójrzmy na liczby ostatniej edycji:

  • 68 kategorii w każdej kilka zwycięzców. 
  • Opłata za zgłoszenie: od 390 do 580 euro.
  • Pakiet nominacyjny (opcjonalny, ale „zalecany”): 1950 euro.
  • Opłata za wygraną (obowiązkowa! Jak wygrasz to jest to obowiązkowa wpłata): od 3250 do 4950 euro.

Czyli realny koszt dla architekta? Minimum 4000 euro. Pomnóżmy to przez setki laureatów i zobaczmy, jak świetny to biznes.

 

Moja znajoma, która pracuje w marketingu jednego z deweloperów w Polsce, zadzwoniła do mnie i powiedziała wprost: „Kupiłam nagrodę European Property  Award”. Kupiłam. Powiedziała to bez cienia zawahania. Bo wiedziała, że nie jest jedyna. Wiedziała, że robi to cała branża. Bo to nie nagrody. To mechanizm marketingowy. Dobra inwestycja musi mieć międzynarodowe nagrody. Kolejna wygrana to też pretekst do kontaktu z mediami. 

 

To, co nie daje mi spokoju, to nie fakt, że te nagrody istnieją. Nie mam złudzeń – świat zawsze działał na zasadach promocji i wizerunku. Rozumiem też deweloperów, którym takie tytuły są zwyczajnie potrzebne. stanowią narzędzia marketingowe. 

 

Ale dlaczego architekci tak chętnie w to wchodzą? Dlaczego świadomie kupują tytuły, tworzą fałszywe narracje, a potem chwalą się nimi wśród innych architektów? Czy to brak wiary w jakość swojej pracy? Czy to brak cierpliwości?

 

Dziś sukces buduje się latami. Trzeba konsekwencji, wytrwałości, pracy. A skoro można przyspieszyć ten proces iluzją sukcesu, to wielu w to wchodzi. I tu nie ma wygranych. Ale dlaczego architekci chodzą na ścianki, robią zdjęcia, wrzucają je na social media i gratulują sobie nawzajem tych wszystkich zakupionych konkursów? Jak to możliwe, że wszyscy wiemy, że uczestniczymy w iluzji, a mimo to nikt nie ma odwagi powiedzieć tego głośno? Czy my żyjemy w dwóch równoległych rzeczywistościach?

 

Jeden świat to rzeczywista architektura – wymagająca, trudna, czasochłonna. Drugi to świat zakupionych tytułów, wyreżyserowanych sukcesów i PR-owych wydmuszek.

 

Dziś większość architektów nie chce słuchać niczego, co mogłoby podważyć ich status. Krytyka? Niepotrzebna. Dyskusja o wartościach w architekturze? Niewygodna. Konfrontacja z własnymi błędami? Nie do przyjęcia. Architekci w Polsce kupują magazyny tylko wtedy, gdy są w nich opisani. Idą na galę tylko wtedy, gdy mają odebrać nagrodę. Pojawiają się w mediach tylko wtedy, gdy można pokazać kolejny „sukces”.

 

A potem wielkie zdziwienie, że architektura nie ma żadnego realnego znaczenia w debacie publicznej. Że media nie piszą o niej poważnie. Że społeczeństwo nie rozumie roli architekta. Że konkursy są płatne, a nagrody rozdawane według niejasnych kryteriów.

 

Może czas spojrzeć w lustro i zobaczyć, że problem nie leży w dziennikarzach, krytykach czy społeczeństwie, ale w samym środowisku?

 

Jeśli architekci sami traktują swój zawód jak konkurs PR-owy, to niech nie oczekują, że ktokolwiek będzie ich traktował poważnie. Jeśli w kółko powtarza się te same schematy, a „najlepszymi” zostają ci, którzy potrafią najsprawniej manipulować narracją, to czego się spodziewać?

 

Nie zgadzam się na tę farsę. Architektura to nie zabawka w rękach cyników. Jeśli chcemy, żeby była traktowana poważnie, musimy zacząć od siebie.

Ja w to wchodzę.

A Ty?