CultureTalks

VIXEN: Trzeba się uczyć oszukiwać, ale prawdziwość będzie zawsze wyżej

 

 

Ślązak mieszkający na Białołęce. Raper, który nie boi się żłobków i galerii handlowych. Jeden z najzdolniejszych polskich twórców i producentów muzycznych. Vixen oprowadza nas po swoich miejscach – i wyjaśnia, w jakim miejscu w życiu aktualnie się znajduje.  


Anna Jastrzębska

 

Jesteśmy w Galerii Północnej, na Białołęce, rzut beretem od miejsca, w którym mieszkasz. Jest ci tu dobrze?

Bardzo dobrze, mieszkałem wcześniej w różnych dzielnicach Warszawy. Najpierw na Żoliborzu przy Włościańskiej, potem na Mokotowie przy Łazienkach – tam było super, można było pobiegać, pogapić się na wiewiórki, ale niestety nie trwało to długo. Później mieszkałem na Ursynowie, a następnie Młocinach, których dosyć mocno nie lubiłem. Patrząc z tej perspektywy, na Białołęce jest w porządku.  

 

Mimo że to wielki, niezrealizowany urbanistyczny plan osiedla przyszłości i „sypialnia Warszawy”?

Nie czuję dyskomfortu z tego powodu. Myślę, że moje zdolności adaptacyjne są wystarczające, żeby móc normalnie tu funkcjonować. Staram się skupiać na własnym życiu i nie patrzeć na innych. Jeżeli chodzi o budownictwo osiedli, to nie widzę wielkich różnic między Białołęką a Warszawą po drugiej stronie Wisły.

 

Że panuje tu chaos urbanistyczny? Cóż, jest trochę tak, jak w naszych głowach. Nasze osiedle jest fajne o tyle, że dominuje na nim niskie budownictwo, w bloku, w którym mieszkam, nie mam nawet windy. Zaraz obok domu jest park, a raczej parczek, który przechodzi w las – też nie jakiś duży, ale fajne jest to, że w 3 minuty po wyjściu z domu mam dziką naturę. I choć przecież jestem w mieście, nie mam wrażenia, że wszyscy warszawiacy mieszkający na Białołęce wychodzą tu na spacery czy jogging. Zwykle nie ma ludzi, jest dosyć intymnie.

 

 

Zdjęcie: Bartek Barczyk dla Archisnob

 

Masz tu namiastkę Czańca – niewielkiej miejscowości na Śląsku, w której się wychowałeś?

Taką malutką namiastkę. Cenię sobie to, że obok domu mam miejsce, w którym mogę pobyć sam. Lubię sobie pochodzić – czasem bez celu. Zdarza mi się wziąć rower i jechać przed siebie – zwiedzać, poznać okolicę, nie zastanawiając się, dokąd dotrę.

 

Zawsze, gdy jestem w nowym miejscu, wyobrażam sobie jego mapę, na którą patrzę z góry – a na niej zielone punkty, które już znam i czerwone – do poznania. Fajnie jest w ten sposób odkrywać teren. Najbardziej lubię parki, tereny zielone i wodę. Tam, gdzie jest przestrzeń, czuję się dobrze. Łazienki i Pola Mokotowskie to chyba moje ulubione miejsca, ale niekoniecznie wtedy, kiedy są maksymalnie oblegane. W parkach ważne dla mnie jest znalezienie punktu, w którym będę mógł się wyciszyć, jeżeli jestem sam oczywiście. W towarzystwie jest trochę inaczej. Pola Mokotowskie sprawdzają się w obu przypadkach.     

 

Często wracasz w rodzinne strony, na południe?

Staram się, ale odkąd urodził się mój synek, Xawier, jest ciężko z czasem. Taki dwudniowy wyjazd z dzieckiem to już jest duża wyprawa. Zdążę odwiedzić rodziców, siostry i trzeba wracać. Ale chciałabym wygospodarować trochę czasu, pojechać na ryby, szwagier mnie zaraził wizją, że wstaje się rano, i idzie w spokoju posiedzieć w naturze. Bez tej presji, która panuje w Warszawie. Tu naprawdę ludzie są napięci, co zwykle widać na drogach, jak się wkurzają.

 

Brakuje ci Śląska w Warszawie?

Architektura na Śląsku kojarzy mi się z brudnymi ścianami i ciemnymi uliczkami. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że to duże uogólnienie, ale tak to czuję. Czy mi tego brakuje? Chyba niekoniecznie. Bardziej brakuje mi mentalności tego regionu. Takiej swojskości, życzliwości i pozytywnego nastawienia, może jeszcze trochę brzmienia języka, bo jak wiadomo, „godka” w moich domowych stronach jest odrobinę inna.           

Zdjęcie: Bartek Barczyk dla Archisnob

 

Do stolicy przeprowadziłeś się dość późno, bo po studiach w Bielsku-Białej.

Tak, to prawda. W Warszawie nie miałem nikogo, więc zdecydowałem się na przenosiny tutaj dopiero, gdy znalazłem do tego kompana.

 

Nie uważałeś, że kreatywna osoba, muzyk, poza Warszawą nie ma co robić?

Jakoś tego nie odczułem. Bo zauważyłem, że wywiad czy inne rzeczy związane z muzyką, pracą można ogarnąć w ciągu dwudniowego wyjazdu. Więc nie miałem przekonania, że jeśli chcę robić karierę, poza stolicą mi się nie uda.

 

Ale ostatecznie się przeprowadziłem i zdecydowanie cieszę się z tej decyzji – czuję różnicę, jeśli chodzi o możliwości i nagromadzenie ludzi, różnych branż, różnych światów. To wymieszanie jest fajne, w Warszawie, gdziekolwiek by się nie poszło, zawsze spotkasz kogoś, kto robi coś, albo zna kogoś, kto robi coś, co – brzydko mówiąc – może być ci potrzebne do realizacji jakiegoś założenia.

 

Dlaczego „brzydko mówiąc”? Taka jest chyba dynamika relacji międzyludzkich. Wymiana.

Dokładnie, to jest naturalne, że każdy robi swoje rzeczy i wykorzystuje innych do realizacji swoich celów. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to albo jest naiwny, albo zrozumie to trochę później. Czasami ktoś mówi: „ty się odzywasz tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujesz”, ale przecież to naturalne, że nie można ze wszystkimi utrzymywać kontaktu na co dzień. Relacje są „przy okazji” osiągania swoich celów, jeśli możemy się spotkać, żeby pomóc tobie i mnie, to jest w porządku, tak to działa.

 

 

 

Zdjęcia: Bartek Barczyk dla Archisnob

W tym, co mówisz, słychać, że studiowałeś socjologię. Słychać to też na twoim ostatnim albumie „To nie Vix4Pe” – są tu i relacje między ludźmi, i refleksje na temat miejsc. Świetnym przykładem jest chociażby utwór „Miejskie zoo”.

Nie wydaje mi się, żeby to było jakiś odkrywczy numer, bo takie spostrzeżenia dotyczące korporacji i nawiązania do świata zwierzęcego, już się pojawiały. Zależało mi na tym, żeby album nie był jednowymiarowy, żeby było tam drugie dno, żeby móc sobie poszperać głębiej.

 

Sam piszesz teksty?

Tak – i dużą ich część napisałem właśnie w Galerii Północnej, gdzie w tym momencie siedzimy. Wcześniej, kiedy pisałem, prawie nie wychodziłem z domu. Miałem taką potrzebę zamknięcia się w swojej strefie komfortu i tylko w ten sposób mogłem napisać coś sensownego. Ale odkąd mieszkam w Warszawie, zacząłem wychodzić „w teren”. Miejsca wpływają na twórczość. Miejsca to bodźce, tak samo jak ludzie czy sytuacje. Lubię pisać w galeriach, bo tam mam to wszystko na wyciągniecie ręki. Mogę patrzyć na ludzi, obserwować sytuacje między nimi. Galeria Północna – inaczej niż np. Złote Tarasy – jest dla mnie dobra w kontekście twórczości o tyle, że jest tam sporo przestrzeni wolnej, w sensie takim, że nie ma tłumów, jest miejsce dla myśli. „To nie Vixt4pe” był pisany w większości w Galerii.   

 

Siadasz przy stoliku z kawą i wersy same przychodzą do głowy?

Nie chodzi nawet o to, żeby wtedy powstał cały tekst, czasami chodzi o jakiś jeden wers, który się przebije, przeniknie do słuchaczy. Wiadomo, że każdy ma swoje filtry, upodobania, ale – przynajmniej tak jest w moim przypadku – gdy słucham utworu i jakiś wers do mnie dotrze, to jestem otwarty może nie na całą twórczość, ale zwykle sprawdzę następny numer. Choć to też bywa zdradliwe, bo jeśli jeden, drugi, trzeci kawałek do mnie przemówi, czasami boję się sprawdzać, co nowego dany artysta zrobił – obawiam się, czy nie poszedł tak daleko, że nie będę w stanie go dogonić. To tak jak ze spotkaniem idola – masz o nim jakieś wyobrażenie, a gdy go poznajesz, okazuje się, że to normalny człowiek, który ma problemy i czasami średnio sobie z nimi radzi. A ty nie chcesz, żeby tak było, bo w twojej głowie to bohater, częściowo to ty sobie go wykreowałeś i chcesz, żeby pozostał taki jak w twoich wyobrażeniach.

 

To ciekawy wątek – jako że porusza go raper, który w głowach wielu osób jest ucieleśnieniem buntu, sprzeciwu wobec norm. Ty na scenie jesteś Vixenem, czyli „lisicą”, a na co dzień chłopakiem, który odbiera 2-letniego synka z przedszkola, sprząta mieszkanie na przyjazd rodziny i wiedzie „normalne” życie na wspomnianej już warszawskiej Białołęce.

Nie ma się co oszukiwać – każda ksywa, wizerunek artystyczny to jest kreacja. Ja sam, gdy zaczynałem nawijać, nie byłem tego w takim stopniu świadomy. Z biegiem czasu zrozumiałem, że owa kreacja jest stworzona nie tylko przez artystę, ale też przez innych ludzi, odbiorców. Jak cię wrzucą do jakiegoś worka, to trudno z niego wyjść.

 

Co do mojej ksywy – gdy ją dla siebie zaadoptowałem, nie wiedziałem, co znaczy, nie miałem nawet pojęcia, że jest rodzaju żeńskiego. Grałem wtedy w jedną grę na playstation i był w niej jeden stworek, którego nie mogłem przejść. Ostatecznie mi się to udało, ale ponieważ przysporzył mi tyle kłopotów, to mi się spodobało. Znajomi ksywę przyklepali i tak zostało, choć wielokrotnie się zastanawiałem, czy jej jednak nie zmienić.

 

Masz 7 milionów wyświetleń pod teledyskiem „Romantyczna miłość” na YouTubie, wiec dużo osób Cię kojarzy. Zmiana ksywki brzmi jak samobójstwo. (śmiech)

Tak, ale to dawałoby mi szansę na zbudowanie wszystkiego od podstaw, bardziej świadomie, w bardziej przemyślany sposób. Żeby ta moja postać, kreacja artystyczna była tą, z którą będę się mógł związać na dłużej. Choć w sumie nie wiem, jak będę myślał za dwa lata. Podobno co 7 lat zmienia się osobowość człowieka…

 

 

…bo podobno tyle trwa wymiana wszystkich komórek w organizmie.

I to jest autentyczne – wracając do sytuacji sprzed kilku lat, mam wrażenie, że totalnie zmieniło mi się myślenie. I to jest coś fajnego, bo nawet jeśli w tym momencie nie jestem do końca zadowolony z tego, kim jestem i w jakim miejscu jestem, to wiem, że jeszcze wszystko może być inne. Skoro wszystkie komórki wymieniają się w ciągu tych 7 lat, to ja mogę się zmienić i  wszystko może się zmienić – na lepsze…

 

…lub gorsze!

Jestem raczej optymistą, wiec wierzę, że nawet jeśli coś jest gorsze, to niekoniecznie takie jest – ostatecznie może się przyczynić do czegoś lepszego. Może to są banały, ale mają w sobie prawdę.

 

Zdjęcie: Bartek Barczyk dla Archisnob

A aktualnie jesteś zadowolony z miejsca, w którym znajdujesz się jako muzyk, artysta?

Myślę, że w muzyce nie ma czegoś takiego jak stabilizacja, przekonanie, że się coś osiągnęło i zadowolenie z tego. Będąc – nie lubię tego słowa, ale chyba muszę go użyć – artystą, sądzę, ze stabilizacja to jest coś najgorszego. Poszukiwanie, nie poprzestawanie na tym, co jest, są wpisane w definicję sztuki. Nie możesz czuć się za pewnie, nie możesz czuć stałego gruntu pod nogami. Nie możesz mieć przekonania, że utwór, który stworzysz, spodoba się ludziom. Niepewność pcha do przodu – i znów, dla wielu to jest coś negatywnego, a ja bym nie potrafił inaczej. Wiadomo: związek, rodzina wymagają stabilizacji. Ale nie mógłbym na przykład pójść do pracy „od do”, bo może zyskałbym jakiś spokój, jednak straciłbym coś, co jest dla mnie potwornie ważne, ten element, dzięki któremu mogę tworzyć. Poza tym 8 godzin w stałej pracy nigdy bym nie wysiedział. Przez jakiś czas pracowałem na słuchawce…

 

Call center?

Tak, już tu w Warszawie, w Mordorze. Wieżowce, ludzie-mrówki, garnitury, neseserki, wyścig, deadline’y, presja, gęsto… To był dramat! Mimo że miałem nienormowane godziny pracy i pracowałem z fajnymi, młodymi ludźmi, to nie mogłem wytrzymać. Te rozmowy z liderami i wciskanie ludziom na siłę różnych rzeczy – to było straszne. Do tego to mydlenie oczu na pierwszych spotkaniach: „jak tylko będziecie pracować, to szczytu nie widać!”. Rzeczywiście go nie widać, bo go nie ma, bo jest nieosiągalny. Rozmawianie z ludźmi nie było złe, ale to ciągłe odrzucenie, które jest wpisane w tę pracę, było potworne.

 

 

Zdjęcie: Bartek Barczyk dla Archisnob

To dlatego wybrałeś sobie ścieżkę życia, w którą odrzucenie jest również bardzo mocno wpisane? (śmiech)

Ale teraz robię to, co lubię. Robiąc muzykę, liczę się z tym, że zostanę sto czy więcej razy odrzucony, jednak mimo to będę to robił dalej. Ostatnio nawet zadałem sobie pytanie: czy jeżeli nie zarobiłbym nic, to dalej bym tworzył? Wyszło mi, że tak. Choć oczywiście robię dużo, żeby moja muzyka sprzedawała się coraz lepiej. Nie mogę powiedzieć, że nie dopasowuję się do jakichś trendów, nurtów, bo się dopasowuję. Ale nie robię tego ślepo, tylko wybieram takie kierunki, które są mi bliskie, które mi odpowiadają. I to jest według mnie ok. Poza tym nie chcę mieć 40 lat i robić w kółko tego samego, wmawiając ludziom, że to jest progres. Ludzi nie są głupi.

 

O, to jakieś novum. Mam wrażeniu, że wielu artystów, producentów muzycznych i osób zarządzających szołbiznesem myśli dokładnie odwrotnie.

Ludzie potrafią wyczuć numer, który wyszedł z serca. Nie wiem, jak to się dzieje. Ale ludzie rozpoznają, czy coś jest wykalkulowane, obliczone na sukces, zrobione „na taśmie”, czy ma w sobie prawdziwą emocję. Jeśli świat jest internetem, to takie utwory, szczere, prawdziwe, są wyżej pozycjonowane. I wydaje mi się, że również ludzie są wyżej pozycjonowani, jeśli kierują się w życiu prawdziwymi emocjami, szczerymi intencjami. Można oszukiwać, trzeba się uczyć oszukiwać, ale prawdziwość zawsze będzie wyżej. I znów mi wyszedł banał. Ale to prawda.

 

A co teraz szykujesz?

Album, który nawet nie wiem, czy mogę nazwać albumem – to będzie materiał stworzony z czterech części i powiązany z porami roku. Nie jestem do końca pewny, jak wyjdzie, ale się jaram, zresztą zawsze, gdy robię coś nowego, to się jaram.

 


Potem będziesz się stresował?

Nie, nie mam się czym stresować, wiem, że wszystko jest ode mnie zależne i że jeśli coś będzie do poprawy, to trzeba będzie poprawić. Mam teraz taką super możliwość, że dostałem klucze do studia, mogę sam w nim siedzieć. To jest idealne rozwiązanie. Jestem niesamowicie wdzięczny Michałowi, właścicielowi studia Domofonia, że dał mi taką możliwość, bo to jest niesamowite – możesz sobie sam wejść do studia, nagrać, popróbować, pogrzebać w materiale, to jest coś takiego, jak jesteś sam w domu i tańczysz do muzyki. Jest wolność, naturalność, bo nie ma oceny. Obserwacja zmienia człowieka. Nie masz szansy potańczyć sobie w ten sposób, kiedy ktoś patrzy.

 

Zdjęcie: Bartek Barczyk dla Archisnob