ArchitectureSuccess stories

Architektura do życia

 

To, co robimy, nie przystaje do żywych procesów, funkcjonowania świata. Relacji niezliczonej ilości organizmów, przepływów i rozpraszania się energii. Współczesny główny nurt budownictwa polega na czymś odwrotnym – odgradzaniu się od świata coraz grubszą warstwą izolacji – mówi Maciej Miłobędzki z biura projektowego JEMS Architekci. Z nim oraz z Jerzym Szczepanikiem-Dzikowskim i Marcinem Sadowskim rozmawiamy o zmianach w architekturze na przestrzeni lat.

 

Fot. Rafał Kłos

 

Marcin Szczelina: Kiedy w środowisku architektonicznym wymienia się najważniejsze polskie pracownie, to wasza często znajduje się w TOP 3. Funkcjonujecie od wielu lat, jak w tym czasie zmieniła się architektura i projektowanie?

 

JERZY SZCZEPANIK-DZIKOWSKI: Nie tyle architektura i projektowanie się zmieniło ile materia projektowania. W trwania naszego biura w coraz większym stopniu zmuszeni jesteśmy do zajmowania się stroną komercyjną. To nie znaczy, że to co jest ideą, co jest najistotniejsze schodzi na plan dalszy, ale środek ciężkości się przesuwa, a to ma liczne implikacje. Z drugiej strony zaczyna też dominować silny nurt dotyczący ochrony środowiska.

 

MACIEJ MIŁOBĘDZKI: Powiedziałbym, że on płynie z nurtem komercyjnym. Mainstream nie ma wiele wspólnego z ekologią. To jak elektryczny samochód – może się wydawać, że jest przyjazny środowisku, a w rzeczywistości jedynie przenosi istotne problemy w inne obszary. Tak samo jest z architekturą. Budynki wyjątkowo nieekologicznie są oznaczone różnymi certyfikatami. Inwestorzy je lubią – łatwo dostać i tworzą „kontent” marketingowy.

 

MARCIN SADOWSKI: Od lat 90. zmieniło się bardzo dużo, sporo na lepsze. Na początku, kiedy zaczynaliśmy budować pierwsze komercyjne inwestycje, braliśmy odpowiedzialność za całość dokumentacji. Przez wiele lat, poprzez intensywną praktykę i zbieranie doświadczeń, stworzyliśmy własne standardy opracowywania dokumentacji.

 

JSD: Technologia prowadzenia biura i zapewnienia obsługi klientowi jest dzisiaj dużo trudniejsza i łączy się z większą odpowiedzialnością. Architektoniczna jakość tego co się chce zbudować trafia na konfrontację z tym co się buduje w komercyjnej rzeczywistości. Jest to bardziej odczuwalne niż w latach 90., kiedy technologiczne środki były skromne, ale wystarczające, by tworzyć. Dzisiaj technologia budowania i technologia projektowania niekoniecznie stają się narzędziami jakości. Normy i standardy zajmują coraz więcej miejsca i to one stają się przede wszystkim kryteriami, którymi kieruje się i klient, i urząd. Dzisiaj często poprzez ich pryzmat ocenia się projekt – nie architektoniczną jakość – i napotykamy na większe, niż kiedyś, trudności.

 

MS: W latach 90. każdy nowy budynek wpisywał się w proces „budowania kraju”, rozwoju gospodarki. W tle pozostawały kwestie odpowiedzialności za miasto. Potem nasycony rynek stał się bardziej konkurencyjny. Około 2007–2008 coś zmieniło się na lepsze. Jakość architektury zaczęto postrzegać jako parametr jakości naszego życia. Znacznie większą uwagę przykładano do rozwiązań przestrzennych, standardu technicznego budynków. Dzisiaj wydaje się  to dużo trudniejsze do osiągnięcia.. Ponownie nastąpił regres, mamy wiele rynkowych, regulacyjnych, niekorzystnych uwarunkowań. Społeczne zainteresowanie architekturą, przestrzenią publiczną, miastem, stale jednak wzrasta i jest to zjawisko bardzo pozytywne. Przykładowo, w przypadku Placu Pięciu Rogów w Warszawie, pojawiło się wiele polemicznych opinii. 

 

MM: Debaty odbywają się jednak wokół realizacji, nie projektu, idei. Mówimy o skoku technologicznym, a nie poszła za nim głębsza refleksja, wysiłek intelektualny i twórczy naszego środowiska. Na to zwracają uwagę osoby z zewnątrz, które przyjeżdżają chłonąć to, co się dzieje na polskiej scenie architektonicznej – wykonuje się u nas projekty sprawnie, w dobrym guście, ale często nie widać w nich głębszej myśli, świadomości celów, marzeń .

 

Kiedyś mówiliśmy o architekcie jako o wszechwiedzącym demiurgu. Dzisiaj jest mediatorem pomiędzy różnymi osobami – inwestorem, miastem, grupami interesów. Jak zmienił się ten zawód?

 

JSD: Architekt demiurg mógł funkcjonować w świecie personalnej odpowiedzialności, a dzisiaj chodzi o jej rozmywanie. Wszystko jest przedmiotem negocjacji. Ten proces nie służy architekturze, rozumianej jako elementarny ład. Za nami 30 lat uporczywej walki o to, co nazywane jest „ładem przestrzennym”. Mamy podobno do tego narzędzia – plany miejscowe, ludzi sprawdzających, tylko nie architekta demiurga i urzędnika, mającego prawo akceptacji lub nie, w miejsca obowiązku sprawdzania. Kiedy rozejrzymy się dookoła to narastający chaos jest niezaprzeczalnym zjawiskiem, nie tylko w polskich miastach. To nie zmienia faktu, że od czasu do czasu powstają fantastyczne projekty, ale zwykle dzieje się to tam, gdzie jest możliwie silne zaplecze – kulturowe lub materialne, a najlepiej oba. Zresztą porządek w budowaniu miast i wsi nie bierze się z tworzenia dzieł. To wymaga stabilności, konsekwencji, racjonalności. Przepisy nie zapewniają racjonalności. Racjonalność wymaga prawa decyzji i odpowiedzialności. Działamy w świecie rozdrobnienia, dzielenia, umniejszania odpowiedzialności. Nasz zawód wiąże się coraz mniejszą możliwością decydowania.

 

MM: To proces dotyczący wszystkich stron inwestowania w budownictwo.

 

JSD: Tak jak w „Ucieczce od wolności” u Fromma – wygodnie jest unikać odpowiedzialności. Niewygodnie jest być odpowiedzialnym i wolnym.

 

MM: Jest to też ucieczka w technikę, która jest celem samym w sobie i coraz bardziej uzależnia. To powoduje komplikacje we wszystkich dziedzinach – budowaniu, uzgadnianiu projektów. Jedyną szansą dla współczesnej architektury jest dokonanie radykalnej defragmentacji zbyt skomplikowanych technik i procedur. Ta działalność w Polsce jest obecnie formą znormalizowanej pracy biuralisty, często brakuje w niej wartości dodanej.

 

JSD: System kontroli i regulacji wynika z nieufności. Kto nie jest wart zaufania musi być kontrolowany, nie musi być odpowiedzialny. A żeby tworzyć wartość dodaną, trzeba mieć zaufanie i klienta, i społeczności, skoro o naszym zawodzie mówi się – zawód zaufania publicznego.

 

MM: To zaufanie nie jest jednostronne – w przypadku siedziby Agory zrobiliśmy dużo, żeby odczytać intencję, która została jasno wyartykułowana. Odczytaliśmy ją i przełożyliśmy na język architektury, dzięki czemu staliśmy się godni zaufania.

 

Pozostańmy przy odpowiedzialności. Obecnie dużo rozmawiamy o konieczności bardziej zrównoważonego projektowania, dlaczego wciąż sprawia trudności?

 

MS: Problemem jest nasz styl życia, która nie przystaje do ekologicznego budownictwa. Ogrzewane domy dla samochodów – garaże, przy domach dla ludzi, +23 stopnie wewnątrz, przy -20 na zewnątrz. Tworzymy normy i narzędzia do pomiaru, które modyfikują rzeczywistość narzucając rozwiązania bez prawa wyboru.

 

MM: To, co robimy, nie przystaje do żywych procesów, funkcjonowania świata. Relacji niezliczonej ilości organizmów, przepływów i rozpraszania się energii. Współczesny główny nurt budowania ekologicznego polega na czymś odwrotnym – odgrodzeniu się od świata coraz grubszą warstwą izolacji. Tym, co reguluje związki pomiędzy zewnętrzem a wnętrzem, jest infrastruktura techniczna, która działa na rzecz doraźnych oszczędności. Przerzucamy problem w inne miejsca, w przyszłość, np. sprowadzamy statkami lub samolotami nietrwałe urządzenia z Chin.

 

JSD: Trzeba mieć dużą bazę finansową, żeby prowadzić badania w kierunku autentycznie ekologicznego budownictwa. Działając z pozycji biura, które istnieje z dnia na dzień, bo musi się utrzymać, jest to trudne. Rzeczywistość nas weryfikuje.

 

MS: Jeżeli używamy bezcennego kawałka terenu, materiałów i energii – to nasza działania muszą być przedmiotem dużej uwagi. Architektura jest największym wizualnie materialnym obrazem kultury, a sposób racjonalnego organizowania przestrzeni to w istocie umiejętność budowania efektywnego państwa.

 I tu pojawia się problem – projekty wymagające wiedzy, czasu, refleksji, powinny być droższe. „Rynek” tego nie akceptuje.

 

JSD: Dzisiejszy sposób patrzenia na prowadzenie inwestycji i projektowanie cechuje szufladkowanie – ktoś robi konstrukcję, inny elektrykę itd. A cechą architektury, a co z tym się wiąże także ekologicznego budownictwa jest komplementarność, ocenianie rzeczy nie poprzez techniczne standardy, a związki między nimi. Jeżeli decyduję o ogrzewaniu domu w dany sposób, to za tym idzie cały zbiór rozwiązań, wynikających w rozbudowanej siatki zależności. Musimy być w stanie sobie wyobrazić, jak funkcjonują różne systemy w budynku i jak współzależne są od siebie. Kwestią etyki zawodowej jest nasza ekologiczna edukacja i dotarcie do klienta. W naszym klimacie nie ma potrzeby używania systemów przez dwie trzecie roku. Jeśli jednak zostaną zastosowane, to będą działały cały rok – podobnie jak lodówka, której nie wyłączamy.

 

Jakie są wasze marzenia projektowe?

 

MM: Mam marzenie, żeby zbudować budynek, który będzie rzeczywiście mądry i obroni się sam, nie poprzez technologię. (……) 

 

JSD: Chciałbym zbudować dom, który wyrasta z ziemi. Jest jednością ze swoim otoczeniem, w najbardziej dosłownym sensie wrośnie w las czy w trawę. 

 

MM: Marzeniem jest też stworzenie budynku, który będzie jak skała. Na niej zadomowi się życie biologiczne – z jednej strony w sposób przewidziany przez architekta, a z drugiej niespodziewany,  nie wymagający sztucznego kreowania warunków egzystowania. Marzę też, aby sukcesem zakończyła się budowa budynków mieszkalnych w Poznaniu. Nie ma w nich warstw „miękkiej” izolacji w ścianach. Mają odpowiednią masę, stabilizującą łagodne przepływy energii w obie strony.