ArchitectureDesign

Z miłości do sztuki. Maciej Szupica w rozmowie z Anną Domin.

 

Żyjemy w dziwnych czasach wypełnionych obrazami pozbawionymi większych wartości. Otacza nas kult doskonałości życia w kilkusekundowych momentach przesuwanych palcem na ekranach naszych telefonów. Zapominamy co jest ważne i potrzebne, zapominamy o wartościach i o tym, co piękne. Odrzucamy naszą wrażliwość, ze strachu przed czuciem czegokolwiek, a kiedy przychodzi noc okrywamy się samotnością. To dość bezkompromisowy i pesymistyczny scenariusz świata pozbawionego sztuki – sztuki, która uczy nas przeżywania. Wierzę, że jak nigdy przedtem kultura powinna stanowić ważną część życia każdego człowieka. To przez kulturę od najmłodszych lat rozwijamy się i kształtujemy naszą wyobraźnię. Dzięki niej uczymy się wartości i to ona jest często dla nas źródłem wiedzy o otaczającym nas świecie. Działa na wszystkie zmysły, ucząc nas otwartości i dialogu, ale czy warto się jej poświęcić? Czy warto ją kochać? O to zapytałam Macieja Szupicę, multidyscyplinarnego artystę, człowieka renesansu, działającego na wielu polach artystycznych, którego wyróżnia wielodzielność w odkrywaniu samego siebie.

 

ZDJĘCIE: ADA GRUSZKA

 

Anna Domin: Ten numer poświęcony jest miłości, walentynki to święto zakochanych. Chciałabym z tobą porozmawiać o miłości wykraczającej poza aspekt jej rozumienia właściwy dla wspomnianej daty. Chciałabym zapytać cię o miłość do sztuki. Jak to się stało, że zakochałeś się i oddałeś sztuce?

 

Maciej Szupica: Odnalazłem będąc dzieckiem. Kiedy byłem młodym człowiekiem i chodziłem do podstawówki, a były to lata osiemdziesiąte, nie najlepiej radziłem sobie w szkole. Matematyka jakoś mi nie wchodziła, miałem dysgrafię i właściwie szukałem czegoś dla siebie. Wracając do tamtych czasów, mogę powiedzieć, że byłem dobry w dwóch rzeczach. Po pierwsze, w gotowaniu – uwielbiałem gotować z mamą, po drugie – w zadaniach manualnych. Przy wyborze szkoły średniej miałem tylko jeden dylemat: czy pójść do technikum gastronomicznego, czy liceum plastycznego – wybrałem opcję numer dwa i ten wybór mnie niejako ukształtował. Od tamtej pory moje życie wypełnione jest tworzeniem, jest ciągłym poszukiwaniem i rozwijaniem nowych obszarów.

 

Ciągłe poszukiwanie brzmi nieco fatalistycznie.

 

Poszukiwania są dla mnie czymś naturalnym. To sprawia, że działam na wielu polach artystycznych. To niekończący się proces poddawania się szaleństwu tworzenia. Uczestniczenie w tym procesie, doświadczanie interpretacji odbiorców i tego, jaki wpływ może dane dzieło wywierać na innych jest dla mnie ciągłym procesem samorozwoju. Z pewnością jest jakąś nadrzędną formą, drogą ucieczki, którą wybieram kiedy jest mi źle, i bezpieczną przystanią, kiedy jest mi dobrze.

 

Najbardziej porusza mnie wielowymiarowy aspekt sztuki: dotykanie i obcowanie z nią w formie pisanej, zamkniętej w twardej okładce, sztuce wizualnej wyświetlanej na dużym ekranie, krótkiej formie muzycznej zatrzymanej w dźwiękach, formie obrazowej, wizualnej czy improwizacji ruchu ciała. Oczywiście to tylko niektóre dobrze znane aspekty sztuki, które. Czy mogą uczyć nas one miłości?

 

Sztuka uczy nas bycia wolnym i na pewno uczy nas wrażliwości, ale jej nadrzędną cechą jest odczarowywanie rzeczywistości, świata zastanego. Niezależnie od tego, co się robi, niezależnie od aspektu i kontekstu, a tym bardziej formy, ona pozwala nam odnaleźć wolność, pozwala nam przemycać naszą wrażliwość i uczyć nas odkrywania. Wymyka się wszelkiej klasyfikacji. Z doświadczania sztuki bierzesz to, co chcesz – to twoja własna przestrzeń do refleksji. W sztuce mamy różne rodzaje miłości i zależnie od tego, co akurat mamy w sobie, taką sztukę tworzymy. To miłości niepowtarzalne, tak jak wszelkie działania, które konfrontują nas z naszymi emocjami i przeżyciami, za każdym razem mają inny rodzaj oddziaływania uzależniony od tego, co akurat kryje się w nas.

 

Susan Sontag, odnosząc się do miłości pisała: „wcale nie jest łatwo spokojnie kochać, ufać bez wątpliwości, bez cynizmu żywić nadzieję, postępować odważnie, podejmować trudne zadania z niewyczerpanymi siłami”. A ja sobie myślę, że chyba sztuka może nam jednak pomóc w tej sposobności?

 

Myślę, że w pewnych aspektach można ją przyrównać do miłości międzyludzkiej. Kiedy spotykają się dwie osoby o podobnej wrażliwości na sztukę, wtedy pojawia się więź, dialog pomiędzy osobami, nagle słowa zaczynają być zbędne, przez sztukę możemy poznawać drugiego człowieka, odkrywać go. I tak jak o miłości pisze Susan, wcale nie musi to być łatwa miłość. To tak jak w miłości pomiędzy ludźmi – czasami się kłócisz, żeby się pogodzić. W kontekście miłości, sztuka nie bierze jeńców. Jest brutalną kochanką, która zawłaszcza sobie artystę, do tego nie lubi się dzielić, to rodzaj miłości bezwzględnej, bardzo samotnej.

 

Pochłania, wypluwa z sił, a potem zostawia. Chce się ją porzucić?


Zupełnie nie. W moim przypadku jest nieco inaczej, nie jestem monogamistą, jeśli chodzi o poświęcenie się tej jednej wybranej miłości. Raczej mogę o sobie powiedzieć, że w tym kontekście jestem poligamistą. Jestem zbyt niecierpliwy, by zamknąć się w określonych ramach artystycznych i raczej to ja jako artysta porzucam dany kierunek czy formę ekspresji. Dlatego mówię o sobie, że jestem wielodzielny, nie boję się wypalenia, nie boję się, że pasje mi się skończą. Jestem wielodzielny czyli wciąż otwarty na nowe formy, ale z podziwem i szacunkiem podchodzę do tych, którzy potrafią oddać się bezwzględnie określonej formie wyrazu.

 

To chyba też ten rodzaj miłości, którym jednak chcemy się dzielić?


Sztuka tak jak miłość pochłania, zajmuje głowę i dopiero ważni ludzie, którzy pojawiają się w naszym życiu, jak np. mój syn, nadają jej inną wartość. Wtedy łatwiej jest pewne rzeczy odpuszczać, spojrzeć na tę relację inaczej. Chcesz się dzielić tym, co kochasz, z tymi których kochasz, bo tylko wtedy to ma sens. Uczestnicząc też w tym wspólnie, uczymy się od siebie wrażliwości, jesteśmy ciekawi siebie nawzajem.

 

Czy chciałbyś aby twój syn był artystą, poddał się niesfornej kochance?

 

Chcę żeby, podobnie jak jego tata, robił to, co kocha. Oczywiście podgląda mnie w pracy, spędzając ze mną czas i sam też zaczął tworzyć animacje poklatkowe. Staram się mu pokazywać narzędzia, razem omawiamy pewne procesy. W dzieciach z natury jest chęć tworzenia, dlatego jeśli artysta ma możliwość obcowania z dziećmi, doświadcza tej nieograniczonej wyobraźni i czerpie z tego.

 

Z pewnością lepiej inspirować się i tworzyć podpatrując dziecięce marzenia, niż podejmować polityczne tematy. Jak wiesz, mamy działa, które odgrywają bardzo ważna rolę w kontekście politycznym, tak jak o „Hamlecie” Williama Szekspira. Jan Kott pisał, że jest jak gąbka, gdyż potrafi wchłonąć całą współczesność, Polska ma swoje „Dziady” Mickiewicza, wiecznie aktualne dzieło będące refleksją i zaproszeniem do dyskursu. Nawet ostatnia odsłona w interpretacji Maji Kleczewskiej wzbudziła wiele kontrowersji. Czy sztuka powinna zabierać głos w świecie polityki?

 

Powinna zabierać głos, i zawsze zabierała. Sztuka zawsze wiąże się z wyrazem emocji. Oczywiście nie jest to obszar dla każdego, nie każdy się w tym odnajduje. Jeśli tematem twojego dzieła jest dana sytuacja polityczna i chcesz się na ten temat wyrazić, to możesz to robić. Artyści powinni zabierać głos, ponieważ jest to przedstawienie jakiegoś punktu widzenia, co do którego inni mogą się odnieść. Sztuka powinna podejmować ważne kwestie, które dotyczą naszych emocji i wrażliwości, forma nie ma tu znaczenia, ważne jest przekazanie tego, co mamy do powiedzenia, np. muzyka angażująca jak Rage Against the Machine. Sam angażuję się w takie projekty. Razem z Szymon Weissem zrobiliśmy politycznie zaangażowany utwór „Polska wolna od nazizmu”, to była nasza reakcja na nasilającą się falę nacjonalizmu, która naszym zdaniem jest niebezpieczna. Dobrze jeśli jest to podane w sposób inteligentny, jeśli możesz przekazywać to w takiej formie, aby była zrozumiała i aby zadziałała. Sztuka zawsze powinna przekazywać ważne treści i na swój sposób edukować.

 

A czego uczy sztuka Macieja Szupicę?

 

Przede wszystkim uczy mnie samego siebie. Jest to ciągły proces poznawania siebie, uczy mnie dialogu i formy konfrontacji z resztą świata. Jest możliwością powiedzenia tego, co mam w głowie – czasem półsłówkami, a czasami mocnym krzykiem z wykrzyknikiem. Sztuka to rodzaj komunikacji przez edukację. Nieważne jakich rzeczy dotykasz, za każdym razem edukujesz pokazując pewnego rodzaju wrażliwość. Tu nie ma jasno określonych ram, to sprawia, że sztuka nas rozwija.

 

A zatem i zmienia?

 

I to zarówno odbiorcę, jak i artystę. To niekończący się proces. Gdyby robiło się sztukę do szuflady, byłaby niema. W procesie interakcji buduje nas na nowo, definiuje, ale też jest formą wyrażania, metajęzykiem, którym posługujemy się z odbiorcami i z samym sobą. W pewien sposób nas definiuje.

 

I kształtuje. W końcu wszyscy mamy mniej lub bardziej wysublimowane dzieła artystyczne, które są dla nas niezwykle ważne. W moim przypadku takim dziełem jest wzruszająca bajka „Toto” według tekstu Ernesta Brylla i Małgorzaty Goraj, z cudowną muzyką Marka Sarta, którą rodzice puszczali mi na winylu, czy już z późniejszych lat muzyka Komedy. Też masz takie dzieła?

 

Mam bardzo dużo inspiracji i, w zależności od rodzaju sztuki, inne rzeczy we mnie siedzą. Był czas, że bardzo dużo tworzyłem w technice sitodruku i wtedy dużo czerpałem z Andy’ego Warhola i sztuki pop art, która jest mi bliska również w innych obszarach. Jeśli chodzi o film, to jest jeden, który jest dla mnie niezwykle ważny, jest dla mnie numerem jeden, a muszę przyznać, że trudno byłoby mi wskazać numer dwa i trzy. Tym filmem jest „Blade Runner”. Ścieżki dźwiękowej mógłbym słuchać w kółko, nigdy mi się nie nudzi – tej miłości jestem oddany.

 

Czyli jednak warto ulegać tej miłości?


Warto zakochać się w sztuce, bo ona daje wolność, dużo większą niż ta podana na tacy. Powinna być wolnością samą w sobie, nie powinna mieć granic, to artysta powinien wyznaczać granice i one też powinny się zmieniać. Powinna działać, jeśli powstaje z miłości i pasji, to może dawać miłość, ale nawet jeśli powstaje z bólu, też może dawać miłość .