ArchitectureDesignSuccess stories

Po pierwsze: odpowiedzialność

 

Oczekiwałbym od doświadczonych projektantów bardziej stanowczego stanowiska w sposobie kreowania świata. Jak czytam w twoim magazynie niektóre wywiady, to widzę między zdaniami zmęczenie kompromisem, do którego są zmuszani. A architekci są generatorami zmiany – z Robertem Majkutem rozmawiamy o odpowiedzialnym projektowaniu i kondycji polskiego designu.

 

Zdj. Rafał Kłos

 

Marcin Szczelina: Na swojej stronie wspominasz o wartościach ważniejszych niż ulotna chwila zachwytu – co kryje się pod tymi słowami?

 

ROBERT MAJKUT: To poczucie odpowiedzialności oraz poszukiwanie sensu i rozwiązań, które w połączeniu z odpowiedzią na czyjąś potrzebę, są w stanie wykreować czynnik dodany. W tle znajduje się odnajdywanie uniwersalnego piękna – elementu spinającego wszystko. Ważne jest też wielopoziomowe poczucie sensu, potwierdzające, że warto coś powoływać do życia. Kiedy kreujesz miejsca komercyjne, to mają zazwyczaj własny paradygmat biznesowy. Tutaj nie ma przestrzeni na myślenie w kategorii projektów uniwersalnych. Jeżeli ustawiamy się w roli weryfikatora słuszności podejmowanego działania i widzimy, że jest ona wątpliwa, to szukamy szansy na zbudowanie sensu. Jeśli dostajesz do zaprojektowania hol w biurowcu, to nie przerzucisz tam głębokiej filozofii, możesz natomiast przemycić nową kulturę pracy – stworzyć dla ludzi miejsce do aktywności i wchodzenia w relacje. Ufasz im i powierzasz odpowiedzialność za to, co oddajesz do użytku.

 

Jesteśmy w miejscu, które zaprojektowałeś – Wabu Sushi. Co sprawiło, że ten lokal działa?

 

Miejsca odpowiedzialne mają długi horyzont czasowy. Tutaj zainwestowano duże pieniądze nie tylko w wystrój, ale też w personel, szkolenia, wyszukane rozwiązania kulinarne. Zbudowano trwałość, która jest stała. Wszystko tu miało ambicję, żeby być czymś więcej niż tylko dobrą restauracją. To dosyć uniwersalna recepta, da się ją przełożyć na różne formy biznesu. Tak mogą też działać miejsca pracy. Irytuje mnie banalność i powtarzalność w biurach. Wiem, że nie ma tam poszukiwań tożsamości miejsc. My szukamy sensów, to dla nas bardzo ważne w projektowaniu. Tworząc Wabu Sushi, mieliśmy zrobić lokal, który jest prawdziwy. Ma 6 lat, a wszystko starzeje się w nim równo, bo materiały są w podobnym wieku. Akustyka jest dobra, więc słyszysz rozmówcę. W precyzyjnym oświetleniu widzisz, co jesz, bez oślepiania. Zależało nam na nowoczesnym koncepcie azjatyckim, dopasowanym do wieżowca na Woli. Nie udajemy, że jesteśmy starą drewnianą budką z sushi, tylko wchodzimy w dialog z otoczeniem. Jest tu np. obecny element cenionego w Japonii rzemiosła 

 

Jak ważne jest, żeby komunikować się z klientem i odpowiadać na jego oczekiwania?

 

Nie można zakładać, że klient wie, czego potrzebuje. Istnieją obszary, w których ludzie zgłaszają się do ciebie po odpowiedź, ponieważ sami jej nie znają. Są w stanie do pewnego poziomu wyartykułować swoje oczekiwania, nakreślić horyzont budżetu, swoje wyobrażenie o miejscu. Ja jednak nie pracuję dla ludzi, którzy u mnie projekty zamawiają, tylko dla ich odbiorców. To ich musimy zrozumieć. Ta oczywistość jest często ignorowana. Staramy się rozłożyć temat na czynniki pierwsze i znaleźć odpowiedź, która byłaby unikalna i precyzyjna. Chcemy zrobić coś, czego odbiorcy nawet się nie spodziewają. To nie jest praca projektowa, tylko konceptualna, która może być ryzykowna, bo łatwo się pomylić. Wydaje mi się, że jest fundamentalna, żeby celowość, sensowność i skuteczność rozwiązań rzeczywiście się wydarzyły. My jesteśmy butikowym studiem w skali świata, ale docierają do nas ludzie, dla których determinacja, z jaką działamy, jest ważna.

 

Świat się szybko zmienia, architektura i projektowanie oraz ich wartości także. Co jest najbardziej potrzebne, aby dalej uprawiać twój zawód?

 

Oczekiwałbym od doświadczonych projektantów bardziej stanowczego stanowiska w sposobie kreowania świata. Jak czytam w twoim magazynie niektóre wywiady, to widzę między zdaniami zmęczenie kompromisem, do którego są zmuszani. A architekci są generatorami zmiany. Ci dobrze nastawieni starają się, żeby była ona progresywna, wsłuchująca się szerzej w potrzeby i wybiegająca w przyszłość. Mają doświadczenie, informacje, dane i kompetencje, żeby działać w sposób konstruktywny. Nagle okazuje się, że konfrontują się z rzeczywistością, która nie jest gotowa na wizyjność. Jest tłamszona przez różne czynniki – od inwestorów, pozbawionych tej wyobraźni i myślących partykularnym interesem, przez prawo czy urzędy administracyjne, które działają według dotychczas funkcjonujących reguł, poza które nie da się wyjść. Bliska jest mi kreatywna anarchia. Ludzie o różnych kompetencjach i doświadczeniu powinni w swojej karierze postawić się systemowi, przyjmować wiodącą rolę w kreowaniu rozwiązań i muszą mieć na to szansę. Brutalizm, wizja van der Rohe’a – te rzeczy powstawały w XX wieku nie dlatego, że ktoś na nie pozwolił, tylko dlatego, że ktoś poszedł dalej – szukał rozwiązań technologicznych i konstrukcyjnych, wymykających się dotychczasowym doświadczeniom oraz regulacjom. To za tym musiały podążyć legislacje.

 

Ty się buntujesz?

 

Często – projektowanie nauczyło mnie, że ktoś musi mieć rację. Jeżeli dobrze przepracujesz swoje zadanie i jesteś do niego przekonany, to należy go bronić do końca. Jeśli na końcu masz wiarę w to, że jest dobrze, nic nie może cię odwieść od tego, żeby tak nie było. Nienawidzę na przykład zmian w projektach i bardzo rzadko się na nie godzę. Dyskutuję o zamiennych rozwiązaniach w granicach rozsądku. Uważam, że budżet jest po to, żeby go wykorzystywać optymalnie, a nie ciągle pomniejszać. Jeżeli rozwiązanie X ma kosztować X, to wydajmy pieniądze mądrze, a nie jak najoszczędniej. Zawsze możesz powiedzieć – zrezygnujmy z danego rozwiązania na rzecz innego, ale zachowajmy to, co jest istotne dla zachowania jakości całości. W każdym projekcie takie rozmowy są, szukamy balansów, ale staramy się pilnować, by to nie przekraczało tego, co jest istotą projektu. To duża umiejętność i wiem, że dużo ludzi nie ma zdolności konfrontacji. Jestem z pokolenia ludzi, którzy przeżywali transformację ustrojową. W 1989 roku miałem 18 lat, więc bunt był obecny w całym moim młodym życiu. Rodzaj anarchii wobec systemu mam we krwi. Być może to sprawia, że nie boję się skonfrontować z instytucją nadrzędną, administracją, przepisami. Jeśli jest źle, to trzeba to zmienić. Pomyślmy, czy prawo jest dobre. Jak pójdziesz na zbyt daleko idący kompromis, w jakim znajdziesz się miejscu?

 

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że zawodowo zajmujesz się przyszłością – co to znaczy?

 

Zajmuję się przyszłością, bo wszystko, co realizuję zawodowo ma swoje dalekosiężne skutki. Realizujemy projekty po to, żeby się coś zmieniło. Dzieje się to w obszarze, w którym doświadczenie, edukacja i elementy istnienia rzeczy będą odpowiadały na potrzeby dopiero zarysowujące się na horyzoncie. To jest też stwarzanie platformy do sygnału zmian. Immanentną czynnością projektanta jest pomyślenie, żeby to, co w implementujesz w rzeczywistości, uczestniczyło w niej na lata do przodu. Wyszukujesz sygnały i odpowiadasz na nie.

 

Myśląc o przyszłości, zwracamy uwagę, jak bardzo wyeksploatowaliśmy planetę. W jaki sposób projektant może sprawić, by tworzyć projekty zgodne z zasadami zrównoważonego rozwoju?

 

Podam Ci przykład. Stworzyliśmy ekologiczne przestrzenie w Alior Banku. Udało nam się przekonać instytucję, sprzedając im temat jako PR-owy element opowiadania o nowych placówkach. Każdy sposób jest dobry, żeby robić dobre rzeczy. Moje poczucie odpowiedzialności zostało spełnione. Kiedy myślisz, że robisz projekt, który będzie powtórzony dwieście razy, bo sieć obejmuje tyle placówek, i każda jest transformowana, to tworzy się duża skala. Projektowaliśmy bank dla ludzi w wieku od 16 do 90. Każda osoba znajdzie w nim coś dobrego dla siebie. Wydaje mi się, że żyjemy w czasach, w których co jakiś czas musisz sobie odpowiadać, co jest bardziej zgodne z twoim sumieniem, nawet jeśli to wymaga innego podejścia do twojego bycia w biznesie.

 

Mam wrażenie, że jako biuro funkcjonujecie na obrzeżach polskiego designu. To świadoma decyzja, że nie chwalicie się na bieżąco realizowanymi projektami?

 

Pytanie co dla kogo jest obrzeżem? Jesteśmy przekonani, że warto mówić o rzeczach, które zrobiliśmy, a nie dopiero zamierzamy. Łatwo pokazywać świetnie zwizualizowane projekty koncepcyjnie, które nie istnieją, nie mają odbiorcy i celu. Co prawda u nas też znajdziesz na stronie wizualizacje, ale wiemy że to sa przepracowane projekty które z jakich powodów niezależnych od nas nie powstały. Nie chcemy chować ich do szuflady, bo są dla nas interesujące. Naszym wyznacznikiem zwycięstwa jest jednak to, że coś rzeczywiście powstanie i się w praktyce sprawdza. W projektach koncepcyjnych można się kreatywnie wyżyć i to jest bezpieczny wentyl z którego również korzystamy robiąc projekty utopijne. Też nas nie znasz z tej strony. Często też uczestniczymy w działaniach, które są strategiczne dla klientów i nie możemy o nich mówić. Komunikacja jest ograniczona do ujawnienia faktu ich zaistnienia, a nie tworzenia love story o wszystkich fazach projektu. Mamy niechęć do celebryckiego podchodzenia do designu. Sam nie we wszystkich branżowych wydarzeniach uczestniczę i selektywnie wspieram inicjatywy, w które wierzę. Nie ma tego dużo. Więc jeśli to są obrzeża designu to pewnie masz rację. Ja uważam że jesteśmy po prostu wyjątkowi.

 

Zdj. Rafał Kłos

 

Jesteś na rynku od 26 lat. Tworzysz projekty, które są doceniane, masz przemyślaną ścieżkę i wyznaczone cele. Życzyłbym sobie, żebyś był bardziej widoczny. 

 

Nie jesteś pierwszą osobą, która mnie namawia do tego, żebym swoje przemyślenia eksponował szerzej. Na ile jednak ktoś, kto aktywnie uczestniczy w rynku, może być też jego krytykiem? Swoją energię intensywnie inwestuję w projekty. Nie jest moją rolą korygowanie kursów marek czy poszczególnych projektantów. Dzielę się opinią, jeśli ktoś mnie o nią pyta. Przekazywanie celów i kierunków dla istotnych z mojego punktu widzenia i koniecznych zmian – tu może rzeczywiście powinienem być bardziej aktywny bo mam dar edukacyjny ale nie propagandowy. Bywam przy tym dosadny i autorytatywny, wymagający. To nie są cechy pluszowego misia więc nie wszędzie pasuję. 

 

Dlaczego mieszkasz w Polsce, tworząc projekty zagraniczne? Wierzysz w nią?

 

Obecna ilość dyletanctwa i ordynarności intelektualnych jest przerażająca. Narasta we mnie sprzeciw i bunt, co podbija jeszcze bardziej antysystemowość. Obecny ustrój nie funkcjonuje prawidłowo – jest antyspołeczny, anty kulturowy, anty twórczy. Przerażają mnie statystyki, jak wiele osób się w tym odnajduje. Moja obecność za granicą równoważy mi to wszystko i osładza rzeczywistość. Zdarzają się projekty, które mieliśmy zrealizować, były już gotowe, a z powodów politycznych zostały kompletnie uziemione. Teraz mieszkam i w Polsce i w UK, ale jeżeli nastąpi punkt krytyczny, to nie wykluczam żadnego rozwiązania, włącznie z pozostawieniem sobie tu jedynie miłych wspomnień.

 

Mamy największe w naszej części Europy targi designu, środowisko, które dyskutuje, czym jest design. Jak oceniasz obecne zjawiska, są dla ciebie zadowalające?

 

To jest skok wzwyż na poziomie klubu sportowego ze średniego miasta – w kategorii światowej tak się plasujemy. Wyniki mamy daleko poniżej rekordu, ale uprawiamy dyscyplinę. Trudno mi potępiać ludzi, którzy karmią się nadzieją, że te targi to właściwe miejsce, żeby się zaprezentować. Z jakimś celem na nie poszli. Trzeba zrozumieć, że nasze środowisko ma niewiele możliwości egzemplifikacji swoich postaw i działań. Może wierzą, że jest to dobre miejsce na pokazanie walki o oryginalność swoich rozwiązań, odpowiedzialność. Gdzie mają to zrobić? Niewiele jest szans na naszym lokalnym rynku. W Polsce mamy kilkadziesiąt świetnych pracowni, które wchodzą na rynek. Mają nieco trudniej niż takie dinozaury jak ja. Kilkanaście osób przed nimi zbudowało nomenklaturę, relacje z rynkiem, przekonanie, że warto. Obecna kondycja polskiego designu, jeśli wyłoni się z niego wartościowe zjawiska, nie wygląda źle. Cały czas mamy jednak problem braku reprezentacji światowej. Wybitne jednostki nie są partnerami w firmach, które zaprezentują ich produkt całemu światu. Relacje nie następują tak często, jak powinny, co jest trochę przekleństwem Europy Wschodniej. Chcemy to zmieniać, ale to nie jest łatwe i nie zależy tylko od nas.

 

Dlaczego osoba z zagranicy miałaby się zainteresować polskimi projektantami?

 

No właśnie. Jesteśmy w takiej samej sytuacji jak wybitni polscy aktorzy. Jeżeli znajdzie się ktoś, kto potrafi wyłuskiwać talenty, dostrzeże ich potencjał i da im odpowiedni grunt, to one dopiero pokażą, co potrafią, a czego nie są w stanie zrobić bez sprzyjających warunków. Myślę, że brakuje nam takich możliwości i ścieżek, jakie ma np. Dorociński, który gra teraz w Mission Impossible. Wszyscy o tym mówią. Polski design potrzebuje takich wyzwalaczy, które wyniosą talenty na wyżyny poszczególnych możliwości. Szanse na pewno się poszerzają. Cały czas wierzę, że to może nastąpić. To nie są sprawy narodowościowe i systemowe, a personalne. Potrzeba tu ludzi, którzy potrafią kogoś wyłowić i dać mu szansę. Globalną.

 

Czy ty, projektując przez 26 lat, jesteś jeszcze w stanie się zachwycać projektowaniem?

 

Jeśli na końcu projektu się nie cieszę, to znaczy, że nie zrobiłem go dobrze, albo jeszcze nie skończyłem. To jest niemiarodajny czynnik tego, czy coś zostało zrobione właściwe. Myślę, że w designie niezwykle ważnym czynnikiem jest intuicja. On nie jest demokratyczny, bo ktoś zawsze kieruje się przeczuciem, jak podejmuje decyzje. W braku demokracji muszę znaleźć czynnik satysfakcjonujący. Poczucie zadowolenia jest dopełniające i bardzo ważne w budowaniu siły do podjęcia kolejnego kroku, czyli realizacji. Jeżeli nie masz w sobie zbudowanej na radości wiary, to nie przejdziesz przez proces bez strat. A tak masz siłę i energię, żeby projekt wykonać. Chciałbym, żeby tych radości było więcej. To sygnał intensywności, która jest nam wszystkim potrzebna. Jeżeli dostajesz dopaminowe strzały, które powodują, że rzeczywistość cię cieszy częściej, to znaczy, że stwarza ona miejsce na zmianę i kreację. To jest poczucie swobody, wolności i wrażliwości. Jak jestem w Londynie, czuję je na ulicy. Tutaj nie, a bardzo chciałbym.