ArchitectureCultureDesignSuccess stories

Najtrudniejsza z miłości

 

Kultura od zawsze odgrywa bardzo ważną rolę w procesie naszego rozwoju. Poruszając trudne tematy społeczne, badając naturę ludzką i stawiając pytania bez odpowiedzi, zmusza nas do wysiłku intelektualnego, poszerzania horyzontów i szukania w nas wrażliwości i zrozumienia. Nie inaczej jest w przypadku dziesiątej muzy. To właśnie kino w wielu przypadkach oswaja nas z tematami, które trudno jest nam poruszać nawet z naszymi bliskimi. Film jest niejako instrumentem i to niezwykle czułym, zdolnym  do przedstawienia niewypowiedzianych tajemnic, które wymykają się nieuważnemu obserwatorowi. Z pewnością taka jest twórczość jednego z najbardziej dociekliwych i stawiających najtrudniejsze pytania polskiego reżysera, Tomasza Wasilewskiego. Musieliśmy poczekać aż 6 lat, aby poznać jego najnowsze dzieło „Głupcy”, które jest najodważniejszym i jednocześnie najbardziej kontrowersyjnym filmem w jego dotychczasowym dorobku. 

 

Anna Domin: Kiedy przy tytule filmu pojawia się nazwisko Wasilewski, można przypuszczać, że będzie o niełatwej miłości i że przyjemnie raczej nie będzie. Tak było od debiutanckiego „W sypialni”, przez „Płynące wieżowce”, po „Zjednoczone stany miłości”. I tak jest teraz, choć dużo mocniej i wyraźniej. Po raz kolejny otwierasz szufladę, do której nikt przy zdrowych zmysłach z własnej woli nie zagląda. Podejmujesz temat bardzo trudnej miłości – zakazanej, bo osadzonej w kazirodczym związku matki i syna. Chyba trudniejszej miłości już nie ma.

Tomasz Wasilewski: „Głupcy” z pewnością nie są filmem o samym związku kazirodczym, ale o wielu bardzo ważnych i trudnych uczuciach, emocjach i relacjach. Po pierwsze, to film o macierzyństwie i jego obliczach w bardzo szerokim aspekcie. O byciu matką, ale też o stawaniu się nią na nowo już w dojrzałym wieku. Jest też to film o rodzinie i relacjach, o zmaganiu się z chorobą, godzeniu ze śmiercią i w końcu, o miłości dwojga ludzi. Oczywiście, całość zbudowana jest na kręgosłupie związku kazirodczego i dramatu tej rodziny, relacji między matką i synem, między kochanką i kochankiem, miłością Tomasza i Marleny oraz na braku rozumienia takiego związku. Sięgnąłem po ten rodzaj relacji, bo wydawała mi się ona najtrudniejszym rodzajem miłości, również dla mnie, jako człowieka osadzonego w kulturze, religii, przyjętych normach. Chciałem zmierzyć się z tym tematem, aby przejść tę drogę, wyjść ze strefy komfortu i zastanowić się nad swoją tolerancją, bo okazało się, że ja też mam bardzo dużo ograniczeń, które akurat przy pracy nad tym filmem musiałem pokonać. 

 

Photo: Michał Topolan

 

Widz też ma przez ciebie sporo do przepracowania. Musi mierzyć się z czymś bardzo trudnym, zakazanym, tematem wymykającym się spod przyjętych norm. Można by rzec, z przemilczaną, a nawet zakazaną treścią pisaną przez samo życie.  

Ten film z wszystkich moich filmów na pewno najbardziej polaryzuje, przynajmniej tak mi się wydaje. Widzę też jaką złość wzbudza, nawet nie sam film, tylko osadzanie tematu w tak trudnej relacji. W naszej przestrzeni nie ma w ogóle pola do tego, aby rozmawiać czy też w jakiś sposób mierzyć się z tym tematem. Rodzaj takiej relacji kojarzy nam się jednoznacznie jako jeden z największych grzechów, czyli od razu przychodzi myśl o potępieniu, odrzuceniu, o byciu złym czy też zboczonym. Tylko, no właśnie, mówimy o relacji dwóch dorosłych osób, które wchodzą w ten związek świadomie, których łączy głębokie uczucie. A z drugiej strony, jeśli przyjrzymy się historii naszych dziejów, czy nawet historii chrześcijaństwa, takie związki między członkami rodziny istniały i w żaden sposób nie były stygmatyzowane. Kiedy robiliśmy dokumentację do filmu, okazało się, że taki rodzaj relacji istnieje cały czas i właściwie w tym kontekście nie jest to nic nowego. Tym, co jest zapewne nowe, to pokazanie tego tematu bez oceniania, bez budowania kontekstu dla tego rodzaju wyborów, posiłkowanie się jedynie samymi emocjami bohaterów, które widz musi niejako przeżywać razem z  Marleną, Tomkiem i pozostałymi postaciami z filmu. 

 

Te emocje bardzo mocno wchodzą pod skórę. To z pewnością duża zasługa środków wyrazu: od scenografii, szerokich kadrów, charakterystycznej architektury, przez dźwięki natury, po krzyk cierpienia i emocje głównej bohaterki. 

Zbudowaliśmy dla nich idealny koniec świata i na ten koniec świata tacy ludzie mogliby uciec przed światem ze swoją miłością. Takie wyobrażenie bezpiecznego miejsca dla ich związku chciałem pokazać. Natura też odgrywa bardzo ważną rolę. Wchodzi w te wnętrza, niejako dopowiada, czy też podkreśla rodzaj emocji, które przeżywają bohaterowie. Pomaga sportretować dosłowniej to, co dzieje się z postaciami. Dużą uwagę przykładam do architektury, która pojawia się w moich filmach, tego jak wyglądają wnętrza. Wszystko, co widz ogląda w filmie, zostało wykreowane i jest tak naprawdę synonimem uniwersalności tematu. Nie ma tutaj odniesienia do czasu, kontekstu społecznego. Oczywiście, mogłem tak zrobić i wtedy pewnie film byłby bardziej realistyczny i dosłowny, ale zależało mi właśnie aby zgubić tę dosłowność, aby widz nie oglądał filmu jako jakiejś historyjki, ale by mógł dotykać mocniej samego tematu, z którym mierzą się bohaterowie. 

 

Dodatkowo brak muzyki osadzonej choćby między scenami, w których odbywa się dialog, stawia widza dość blisko bohaterów. To sprawia, że musimy mierzyć się z tym, co przeżywa bohater jeszcze mocniej

Dla mnie było bardzo ważne, żeby widz poczuł to, co czuje Marlena. Cały film dzieje się w czasie rzeczywistym, nie ma cięć. Widz konfrontuje się z tym,  co przeżywają główni bohaterowie i nie ma od tego ucieczki. Nie ma skrótów. Stawiam widza na czysto z tą historią, z tymi emocjami. Są sceny, w których odczuwa się wręcz fizycznie gęstość atmosfery, niemoc wydostania się z pudełka, ze świata w którym żyją bohaterowie, tę klaustrofobiczność. 

 

Photo: Michał Topolan

 

I pewnie dlatego film wchodzi tak mocno pod skórę, bo trzeba w tym być cały czas, a jednak momentami chciałoby się wyjść.

Jak Marlena. Też chciałaby uciec, ale nie ma takiej możliwości. 

 

Koncentrujesz się na trudnych emocjach i jak w przypadku wszystkich twoich filmów, i z tym wychodzi się z kina jak z dodatkowym bagażem doświadczeń, które już z nami zostaną. Czy zatem uważasz, że w jakiś sposób edukujesz widza, otwierając mu oczy na trudne tematy?

Nie jest to nigdy moim celem, jeśli tak wychodzi, to jest to pewnie efekt przypadku. Nie mam w sobie misyjności. Chcę poruszać widzów, skłaniać do odczuwania bardziej: wzruszać, denerwować, czy rozśmieszać – pobudzać emocjonalnie, stawiać pytania, nie narzucając przy tym odpowiedzi. W moich filmach nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie co wolno, a czego nie. Zależy mi, aby koncentrować się na emocjach, odczuwanych też wielowarstwowo, wypieranych czy rodzących frustrację. W taki sposób sam odbieram film i sztukę – i taki rodzaj sztuki ma dla mnie znaczenie. Jest też tak, że film, oczywiście w kontekście metaforycznym, zaczyna się dla widza dopiero po wyjściu z kina. Nie inaczej jest w przypadku „Głupców”. Po jednym z pokazów zdarzyło mi się rozmawiać z widzami zgromadzonymi na sali przez kolejną godzinę i pewnie potrwałoby to dłużej, gdybyśmy nie musieli zwolnić sali na kolejny seans. To jest dla mnie wartość i motywacja do mierzenia się z trudnymi tematami. 

 

Na sam koniec nie pozostaje mi nic innego jak upewnić się, że nie pozwolisz nam czekać  6 lat na twój kolejny film. Czy pracujesz już nad czymś nowym? 

Tak, obecnie jestem na etapie pracy nad scenariusz. Film również będzie o rodzinie. Bliżej przyjrzę się rolom społecznym, które pełnimy czy odgrywamy w społeczeństwie. Ale, w przeciwieństwie do „Głupców”, których pozbawiłem naiwnej nadziei, że miłość może przetrwać wszystko, tym razem będę tej nadziei szukał. Jestem na takim etapie swojej twórczości, że sam też zaczynam jej potrzebować.