CultureDesignTalks

Znana z nietuzinkowych pomysłów, zamiłowania do wyrazistych kolorów i geometrycznych wzorów. O Vasinie do niedawna mówiło się głównie jako o stylistce gwiazd, a także w kontekście kolejnych metamorfoz Moniki Brodki. Marcin Szczelina rozmawia z projektantką o pokazach i ich roli w świecie mody. 

 

Marcin Szczelina: Z tego co wiem, od dawna miałaś wizję swojego pierwszego pokazu, który zorganizowałaś we wrześniu 2018 roku. Czym on się różnił od  pokazów mody, do których jesteśmy przyzwyczajeni?

Vasina Maćkowiak: Mój pokaz odbył się za dnia. To nie zdarza się w Polsce często. Pokazy kojarzą się raczej z imprezą wieczorną, a mnie zależało na przedsięwzięciu modowym sensu stricto. Miały na niego dotrzeć osoby zainteresowane nową kolekcją, ubraniami. Nie chciałam organizować kolejnej imprezy, w której moda pełni jedynie rolę dekoracji. I udało się! Chociaż to nie jest tak, że jestem pierwszą i jedyną, która zrobiła pokaz w dzień. Działa tak na przykład Ania Kuczyńska.

 

Jak oceniasz to, że pokazy są organizowane główne w stylu glamour, szampan się leje, zapraszani się celebryci, czasem czeka się z rozpoczęciem pokazu aż zjawią się ci najważniejsi. Chciałaś tego uniknąć? 

Ja chcę działać inaczej. Co prawda mam trochę łatwiej, bo startuję w innych czasach. Dzisiaj  lepiej odbiera się polską modę, a przede wszystkim kupuje się ją. Kiedyś się nie kupowało prawie ogóle. W związku z tym imprezy nie były tylko pokazami mody, lecz dużymi przedsięwzięciami organizowanymi z pompą, po to głównie, by zadowolić sponsora. To były pokazy dla pokazów. Ja staram się robić to na swój sposób, chociaż nadal nie jest łatwo. W Polsce musi się jeszcze wiele zmienić. 

 

Co masz na myśli?

Przede wszystkim sposób myślenia o modzie. Bardzo bym chciała, żeby ta moda się sprzedawała, a pokaz był przeznaczony bardziej dla klienta niż dla celebrytów. 

 

Czy klienci w Polsce są na to gotowi?

Nie mam zielonego pojęcia.

 

Mam wrażenie, i to nie jest tylko moja opinia, że sprzedają się głównie eleganckie suknie z tiulu na wieczór…

Trudno mi powiedzieć jak się sprzedają kolekcje innych projektantów. Chociaż rzeczywiście liczba propozycji sukni wieczorowych w stosunku do gali i fet, które się w Polsce odbywają, jest delikatnie mówiąc nieadekwatna. Na świecie raczej się nie zdarza, żeby gwiazda przychodziła na pokaz w sukni wieczorowej. Przecież pokaz nie służy prezentacji gości tylko modelek i  kolekcji projektanta. To u nas wydarzają się takie kuriozalne historie modowe. 

 

Skąd to się bierze?

Brzydko powiem, to są popłuczyny po starych czasach, kiedy moda była naprawdę wielkim wydarzeniem. Przychodziło się trochę jak do cyrku, a nie po to, żeby o tej modzie napisać. Zresztą otwieramy gazety i co widzimy?  Ściankę. Może to wynika stąd, że czytelnicy mają w nosie o czym ten projektant opowiada, chcą zobaczyć tylko jak była ubrana ich ulubiona gwiazda. 

 

 

 

Mówisz, że chcesz inaczej funkcjonować. W jaki sposób chcesz być obecna na polskim rynku? 

Podobnie jak na świecie traktuje się studia mody. Na pokaz przychodzą właściciele butików i klientki czekające na nową kolekcję, które z projektantką współpracują. Do tego mam sklep internetowy, więc część kolekcji, nie całą oczywiście, przekładam na krótkie serie produkcyjne. Zaczęłam od linii wiosna/lato 2019 i tak małymi krokami idzie do przodu. Planuję raz do roku przygotowywać pokazową kolekcję marki Vasina Studio (w tym roku będzie to trzecia kolekcja) oraz cztery razy w roku krótkie, kapsułowe serie marki Vasina do sklepu online. Do każdej z pokazowych kolekcji powstaje album fotograficzny, do którego wybieram 15 bohaterów, zazwyczaj ludzi, którzy mnie zaskakują lub wprawiają w konsternację, których pracę podziwiam bądź są dla mnie niezrozumiałą zagadką. Każdy z serii limitowanych albumów ma swój temat.

 

Janusz Noniewicz powiedział mi, że żeby odnosić w Polsce sukcesy i być projektantem, trzeba być celebrytą. Kiedy zaczniesz projektować płytki dla Tubądzina albo kiedy twoja kolekcja będzie sprzedawana w Biedronce?

Ooo! Ja bym się naprawdę cieszyła gdybym miała zaprojektować płytki. W ogóle nie traktuję tego jako czegoś złego czy też ujmy na honorze. Zdecydowanie wolałabym stworzyć płytki niż kolekcję dla Biedronki. Ale myślę, że nie do końca chodzi o ten wymiar bycia celebrytą. Projektanci po prostu muszą się pokazywać. Sami stają się własną wizytówką. To jest dla mnie najgorsze, bo prawdę mówiąc wolałabym zaprojektować płytkę niż pozować na tle ścianki. W zasadzie to nie wiem jak zareagowałabym na propozycję od Biedronki, Lidla czy innej sieci.

 

Nie kusi Cię zaprojektowanie na przykład jakiejś pościeli?

Tak naprawdę to wszystko można zrobić dobrze. Miałabym z tą propozycją inny problem: chodzi o jakość. Myślę, że tak samo można zrobić pościel dla wszystkich, jak i do siebie do studia. Niestety, prawda jest taka, że to, co się później ukazuje w sklepach, jest straszne pod względem użytego materiału, sposobu uszycia. W samych kolaboracjach tego typu nie ma nic złego, one odbywają się na całym świecie. 

 

Ale są kojarzone z chłamem.

Trochę tak jest. Na przykład wchodzę do takiego Rossmana i te rzeczy są gdzieś upchnięte, brudne, uszyte z gorszych materiałów. Nie chciałabym, aby z moją kolekcją w ten sposób się obchodzono. I to mi się bardziej kłóci z filozofią marki niż z samą propozycją zrobienia czegoś za pieniądze. Nigdy w życiu nie dostałam takiej propozycji. Teraz mogłabym powiedzieć, że absolutnie nie, ale tak naprawdę nie wiem, jak bym zareagowała, gdyby ktoś mi powiedział „proszę dostajesz milion i zrób, co chcesz”. 

 

Pewnie, biznes i sztuka nie muszą się na siebie obrażać. Trzeba współpracować, tylko mądrze. Powiedz mi, dlaczego otworzyłaś swoje studio w centrum miasta w kamienicy? Inspiruję Cię architektura?

Tak, oczywiście, że tak. Po pierwsze kocham kamienice, ich wysokość, przestrzeń. To jedno. Druga rzecz, to chciałam mieć pracownię blisko domu, bo ja zazwyczaj robię milion rzeczy naraz.

 

Czyli mieszkasz w centrum?

Tak, mieszkam w starej kamienicy. Wszyscy mówią, że ta pracownia przypomina trochę mój dom.  I mam stąd 3 minuty na rowerze do domu, co dla mnie jest olbrzymią oszczędnością czasu. Poza tym, kocham wnętrza. Dlatego te płytki z Tubądzina do mnie przemówiły. Bardzo chciałabym mieć serię swoich rzeczy do wnętrz. To jest moje niespełnione marzenie, a urządzając wnętrze w kamienicy po prostu mogłam się wyżyć. 

 

Podobno w swoim telefonie gdzieś w inspiracjach masz zdjęcie fragmentu muru.

Rzeczywiście mam. Jestem czułam na detale, które w ogóle nie są związane z modą. Zresztą, prawie w ogóle nie przeglądam magazynów modowych, a bardziej obserwuję to, co się dzieje na ulicy. To jest znacznie ciekawsze. Modą jestem już znużona i zmęczona. 

 

W takim razie, jacy artyści – a może architekci – Cię inspirują? Masz swoich ulubionych, na których się wzorujesz?

Nie. Jedyne, co można powiązać z architekturą, to moje zamiłowanie do geometrii i to, że w każdej kompozycji szukam równowagi i harmonii. Nie umiem pracować w romantyczny sposób. Nie używam falbanek, a jeśli już, to muszą być wycięte w równy kwadracik. Nie przepadam też za przyrodą, więc po prostu muszę mieć mury naokoło siebie. Jak mam ładną kamienicę, to jest cudownie.

 

Jak reagujesz na łatki, które Ci przypisują: że jesteś bardziej projektantką, która idzie w minimalizm, powściągliwe kroje? Nie boisz się tego, że ludzie lubią szufladkować?

Jak chcą to niech szufladkują, mnie nieszczególnie interesuje to, co mają inni do powiedzenia na temat tego, co ja robię. Albo się podoba, albo się nie podoba. 

 

W jednym z wywiadów powiedziałaś: „wymyśliłam fiolet, bo wiedziałam, że Monika go nienawidziła”. Jesteś złośliwą osobą?

Jestem. Mało tego, jak już coś wymyślę, to niestety muszę postawić na swoim. Choćby nie wiem co się działo, gdzieś po prostu muszę to upchnąć, bo nie usnę. Monika Brodka też jest złośliwa, więc świetnie się dogadujemy. 

 

Jak to się dzieje, że od tylu lat dogadujecie się z Moniką?

Mamy identyczne charaktery i obawiam się, że nikt inny by z nami nie wytrzymał. Jesteśmy na siebie skazane. Poza tym, poznałam Monikę jak miała 16 lat i od tamtego czasu przyjaźnimy się i razem się rozwijamy. Mamy też dla siebie dużo zaufania, tak pracuje się o wiele łatwiej. Teraz Monika jest już samograjem. Czasem śmieję się, że ona wie o modzie o wiele więcej ode mnie. Jest na bieżąco i obserwuje ją uważniej niż ja.

 

Gdyby przyszedł zupełnie ktoś inny, znany celebryta i chciałby się u ciebie ubierać, rozumiem, że byś go ubierała?

Oczywiście, że tak.  

 

Kiedyś powiedziałaś, że styl się ma albo nie i żaden stylista nikomu go nie da.

Oczywiście, dlatego nie jestem w stanie pracować z każdym. Jestem otwarta na wszystkich, ale po jakimś czasie okazuje się, że nie z każdym jestem w stanie kontynuować współpracę ze względu na dużą różnicę gustów lub przyzwyczajeń modowych. Dobrze się pracuje z ludźmi, którzy mają swój charakter. Nie jestem w stanie pracować z kimś, kto nie wie czego chce. Nie tylko jeśli chodzi o ubrania, ale w ogóle o całokształt. Wolę kogoś konkretnego ze złym gustem niż fajnego bez wyrazu. 

 

Teraz masz swoje studio, zrobiłaś już kilka pokazów i nie ukrywasz tego, że masz ambicję zrobić karierę międzynarodową. Jaki masz na to pomysł?

Z tym pomysłem jest trochę gorzej niż z ambicjami. Będę szukać osoby, która pomoże mi wystartować za granicą, bo żeby to zrobić, trzeba być naprawdę dobrze przygotowanym. 

 

 

 

Ważny jest dla ciebie materiał, którego używasz w swoich kolekcjach? Zwracasz uwagę na kwestie ekologiczne?

Tak, ale w Polsce to jeszcze nie zawsze wychodzi. Zamówiłam np. t-shirty z eko bawełny, ale jak pojawiło się większe zamówienie od firmy, która chciała ode mnie zamówić te t-shirty także z tego względu, że są z eko bawełny, to nie mogłam się doprosić o certyfikat od dostawcy. Powiedziano mi, że mogę ten znaczek ściągnąć z sieci. Wkurzyłam się. 

 

Nie masz pokusy, żeby samej coś wykreować, np. materiał, który pochodzi z recyklingu?

Wymyślanie materiałów nie jest zadaniem projektanta. Robią to zazwyczaj technicy po materiałoznawstwie. Ja mogę mieć pomysł na materiał, ale nie mam możliwości, by go stworzyć. 

 

Wielu projektantów w Polsce postrzega ubiór niemal w kategoriach religii. Nie dzielisz tego poglądu?

Nie, zupełnie nie. 

 

Traktujesz modę użytkowo?

Obecnie tak. W pracy przychodzi czas na różne rzeczy, kiedyś myślałam o modzie zupełnie inaczej niż teraz. Najpierw człowiek jest młody, eksperymentuje i na tych eksperymentach się uczy. Im większą ma wyobraźnię, tym lepiej mu to wychodzi. Nie zawsze jednak takie eksperymentalne ubrania można nosić. Później przychodzą nowe wyzwania. Zastanawiasz się jak sprawić, żeby ubranie było oryginalne, wyróżniające się, a przy tym wygodne i komfortowe w noszeniu. 

 

Nie dokładasz do tego żadnej wielkiej ideologii?

Ale po co?

 

Wszyscy tak robią. 

Ja nie. Ledwo sobie radzę z usystematyzowaniem pomysłów, podczas projektowania walczę ze sobą nie ze światem. Nie jestem aktualna.

 

Gdzie widzisz Vasina Studio za kilka lat?

Chciałabym mieć butik w Tokio i w Nowym Jorku. Miałabym mocny powód, żeby spędzać tam czas i nowe wyzwania przed sobą.  

 

Kiedy powstaną projekty ciuchów dla facetów?

Ciuchy dla facetów pojawią się wtedy, gdy będę miała pomysł i klienta. Jak myślę o modzie męskiej, to niestety przychodzą mi cały czas kalki do głowy. Chociaż wiem, że można by zrobić taką linię, która wynika ze świadomości tego, czego brakuje na rynku.

 

A brakuje wiele…

Nie ma ciekawej mody męskiej w Polsce prawie w ogóle. 

 

Ale pracujesz z mężczyznami, na przykład z Krzyśkiem Zalewskim.

Tak, ale to jest inna historia, dla niego projektuje ubrania na scenę.  

 

Mówiłaś, że oddziałują na ciebie ludzie, których spotykasz, budynki, w których przebywasz. A jak czujesz się w Warszawie? Jak przestrzeń tego miasta na ciebie wpływa?

Mieszkam w Warszawie ponad 25 lat, więc to chyba jest bardziej moje miasto niż Kraków, z którego pochodzę. Warszawę lubię ze względów estetycznych, bardzo mi się podoba ten „śmietnik warszawski” i odpowiada mi tutejsze tempo pracy. Lubię jak wszystko dzieje się szybko. 

 

Rozumiem, że Kraków mógłby cię irytować pod tym względem?

Uwielbiam Kraków, ale jak tylko przekroczę rogatki miasta, to już mam ochotę się położyć lub iść na rynek na wino. W ogóle nic mi się nie chce tam robić. W Warszawie jest trochę jak w Nowym Jorku – ilość bodźców, tego co ludzie robią na około, twórczo mnie stymuluje do robienia fajnych rzeczy.

 

Wywiad został opublikowany w pierwszym numerze drukowanego magazynu Architecture Snob.