ArchitectureDesign

Luxury & Punk Rock 

 

Luksus, ekskluzywność, piękno – te pojęcia cały czas dla wielu z nas stoją w szeregu z przepychem, blichtrem i chęcią otaczania się coraz to większą ilością rzeczy, w myśl zasady, że „być” znaczy mieć. Na szczęście do głosu dochodzą nowe wartości. W wyniku edukacji i zmian, które zachodzą w świecie, coraz częściej rozumiemy luksus w zupełnie inny sposób, niż jego stare, postkomunistyczne znaczenie. Pandemicznego zamknięcia w czterech ścianach nie da się tak szybko zapomnieć. Na to wszystko nakłada się niepokój związany z przyszłością – z jednej strony podsycany konfliktami zbrojnymi w sąsiednich państwach, z drugiej – nieodwracalnymi zmianami klimatycznymi i świadomością, że trzeba zacząć żyć na nieco innych zasadach. Część z nas luksusem nazywa dostęp do „prawdy”, odwagę życia na własnych zasadach, doświadczanie piękna i dawanie go innym. Takim ludziom lubię się przyglądać, wchodzić do miejsc, które tworzą, czerpać i nasycać się  inspiracją, która z nich płynie, dlatego zabieram Was do świata ekskluzywnego punk rocka stworzonego przez niezwykłego wizjonera, twórcę i wreszcie fryzjera Łukasza Mazolewskiego, właściciela TEN Salon na warszawskim Śródmieściu oraz marki Ten Produkt. 

 

Fot. Vlad Baranov

 

Anna Domin: Zanim zapytam Cię o luksus, nie mogę pominąć rozdziału wstępnego dotyczącego Twoich początków we fryzjerstwie… kto wie, czy nie jednego z ważniejszych rozdziałów, bo tego który faktycznie mocno ukształtował Twoje podejście do życia, twój styl bycia i postrzegania piękna. Dwadzieścia lat temu wyjechałeś z Gdańska do Londynu, jak to się wtedy mówiło – żeby zarobić. Przez chwilę pracowałeś w barze, ale dość szybko przeniknąłeś do świata mody i to tej z najwyższej półki. 

Od zawsze interesował mnie świat mody i nie ukrywam, że moim marzeniem było jakoś w tym świecie się odnaleźć, chociaż wtedy w Londynie nie do końca jeszcze wiedziałem co chcę robić. Seria przypadków sprawiła, że najpierw trafiłem do pracy w barze, w którym poznałem ludzi pracujących przy londyńskich Fashion Week’ach. Jeden z kolegów, Steven, zasugerował, żebym na początek poszukał czegoś w salonie – żeby wejść w ten świat.  Znalazłem pracę w trzecim miejscu, do którego wszedłem, na Covent Garden. W czwartek rozpocząłem pracę, a w sobotę robiłem już stylizacje do pokazów pokroju Ricka Owensa. Okazało się, że trafiłem do jednego z najbardziej znanych salonów w Londynie, który obsługiwał największe pokazy i gwiazdy i niejako wyznaczał wtedy kierunek. To właśnie tam spotkałem setki inspirujących ludzi, którzy wpłynęli na to, kim dzisiaj jestem. Robiłem zdjęcia, doświadczałem świata wypełnionego magią, różnorodnością i pięknem… to było idealne miejsce żeby wejść w ten świat. 

 

Anna Domin: Mimo tego decydujesz się na powrót do Polski i otwierasz swój własny salon…TEN salon. 

Przyszedł taki moment, kiedy zacząłem być rozdarty między pracą w Londynie, a pracą w Warszawie, też przy pokazach i też zajmując się znajomymi. To wymusiło nam mnie decyzję o powrocie, choć w zasadzie nigdy nie chciałem mieć swojego biznesu, bo uważam, że biznes w Polsce bardzo często zabija kreatywność. Z drugiej strony wiedziałem, że tylko tworząc coś swojego będę mógł działać na własnych zasadach, według własnej filozofii. To zdecydowało – nie miałem zgody na to podejście, które wtedy dość mocno wybrzmiewało w salonach, gdzie fryzjer narzucał swoją wizję klientowi. Moja filozofia pracy była zupełnie odmienna – dla mnie to klient był w centrum i Ten salon, jest dokładnie tym miejscem, gdzie może doświadczyć luksusu bycia w centrum, pewności, że się nim zaopiekujemy w 100%. Dla nas to człowiek, który do nas przychodzi jest najważniejszy, stąd też chcemy, aby pewna surowość wnętrz podkreślała, że to on jest najważniejszy, żeby czuł się tu bezpiecznie. To właśnie tu on liczy się najbardziej, jego pomysły na siebie, albo ich poszukiwanie – to jest moment całkowicie należący do niego. I faktycznie, tu na Śródmieściu udało nam się stworzyć takie miejsce, gdzie możemy mu to dać. 

 

Zdjęcia: ONI Studio

 

Ten salon idealnie wpisuje się w „luksus nowych czasów” – pozbawiony blichtru, a mimo to zachwycający formą, jakością i aurą. Do współpracy nad projektem zaprosiłeś młodą projektantkę Julię Bimer, córkę, rzeźbiarza – Marka Bimera. Wygląda na to, że to połączenie sprawdziło się idealnie – synergia dwóch tak samo myślących dusz?

Faktycznie od razu z Julią złapaliśmy to „coś”, co potem pozwala Ci widzieć pewne rzeczy i rozumieć pewne idee w ten sam sposób. To jest w zasadzie kolejna odsłona luksusu naszych czasów – możliwość współpracy z partnerem, który idealnie rozumie Twoje potrzeby, jest otwarty na zmiany, na nowe kierunki, jeśli takie pojawią się podczas pracy nad projektem. Dla mnie było ważne aby właśnie była to Julia, z jednej strony ze względu na to, że SZANUJE I PODZIWIAM jej rodzinę, wiem, jak potrafią się angażować we wszystko co robią, z drugiej Julia jest bardzo młodą osobą, a to z kolei daje gwarancję świeżości, nieszablonowego podejścia, przełamywania schematów. Jest w tym wszystkim jeszcze dużo wolności twórczej, tak ważnej w kreatywnej pracy. Zresztą najlepiej tę współpracę opisał Marek na swoim Facebooku, że kiedy spotyka się dwóch artystów i sobie ufają to musi wyjść z tego coś pięknego.

 

Anna Domin: Udało Wam się stworzyć wyjątkową przestrzeń, która z jednej strony odnosi się do nowoczesnych minimalistycznych form, z drugiej wyciąga szczegóły z przeszłości, z historii tego miejsca, nadając im zupełnie nowe znaczenia. Jest w tym jakaś ujmująca prostota, która niesie ze sobą niestandardowość i  artyzm. 

Od początku zależało nam, aby zachować jak najwięcej z tego, co zastaliśmy i połączyć to wszystko z nowoczesnym, użytkowym designem i sztuką. Punktem wyjścia dla Julii było opakowanie naszych autorskich produktów do pielęgnacji włosów, czyli metal, minimalizm i mocne kontrasty. Zależało nam też na uwzględnieniu wszystkich funkcjonalnych stref aktywności salonu, które pozwolą poczuć się w nim komfortowo. Wchodzimy na recepcję połączoną ze sklepem z autorskimi kosmetykami, w której prezentujemy produkt w jego naturalnym środowisku, czyli na półce pod prysznicem, z drugiej strony fakt, że jednak jesteśmy w recepcji sprawia, że postrzegamy ten prysznic jak rodzaj instalacji artystycznej. Dalej mamy korytarz izolujący naszych klientów od zgiełku ulicy.

 

Zdjęcia: ONI Studio

 

Anna Domin: Wszystkie pomieszczenia choć ociekają historią, mają w sobie coś nowoczesnego, jakąś ponadczasową subtelność. Być może to efekt mebli, wyposażenia i wreszcie sztuki, która wyciąga ze szczegółów dokładnie tyle, ile powinno zostać wyciągnięte na pierwszy plan. Chociażby pomieszczenie z myjkami, w którym zachowane zostały regularne ślady po spawaniu krat na ścianie. Krat już nie ma, ślady zostały i w zasadzie powstał w ten sposób wyjątkowy wzór. Ma się wrażenie, że wszystko, każdy najmniejszy element został tu dokładnie wzięty pod lupę, każda zadra, dziura, przebarwienie…

W zasadzie od samego początku zależało nam, aby jeszcze mocniej wyciągnąć tę surowość, ale też w pewien sposób uporządkować ją nowymi elementami. Mamy pas białych, kwadratowych kafelków –nawiązujących do tych stosowanych w przedwojennych kamienicach, połączonych z ciemną fugą, która jeszcze mocniej podkreśla ich geometrię. Biały sufit, który optycznie wyciąga tę przestrzeń, idealną linię luster – wszystkie te elementy budują pewien spokój we wnętrzu, porządkują całość, nadając mu lekkości. Jeśli chodzi o ściany to zostały one umyte, ale faktycznie bardzo mocno walczyliśmy o każdy ubytek, niedoróbkę, o każdą surowość, którą wydobyliśmy spod farb. Zależało nam również na zachowaniu oryginalnego okablowania, co nie było wcale takie proste. Ostatecznie musieliśmy położyć nową instalację elektryczną, ale i tu Julia stworzyła coś wyjątkowego, grube czarne kable ułożyła w taki sposób na ścianach, że w zasadzie przypominają artystyczną instalację, a nie coś co w zasadzie jest bardzo użytkowe.

 

Anna Domin: We wnętrzu nie brakuje designu z najwyższej półki, mamy czarne, skórzane fotele japońskiej marki Belmont, jest też skórzana kanapa vintage, przywieziona ze Szwajcarii, aluminiowe kinkiety Lexavali, specjalnie wyprodukowane dla salonu czy stalowe szafy wykonane na wymiar. To wszystko dopełnione sztuką – obrazem Michała Slezkina i rzeźbami Michała Bimera… jednak myślę sobie, że w zasadzie to wnętrze tworzy każda najmniejsza użytkowa rzecz – szklanki, szklane butelki, podkładki w formie wycinków prasowych i wreszcie specjalnie dla Ten salon palona kawa. Ten salon to też wyjątkowy zapach, stworzony we współpracy z Glyk Company…. no i wreszcie Twoje autorskie kosmetyki do pielęgnacji włosów TEN Produkt. W mojej ocenie idealnie wpisują się nie tylko w Twoje potrzeby jako fryzjera, który chce korzystać z produktów najlepszej jakości, ale też współczesnego klienta, który coraz częściej dokonuje swoich wyborów w sposób świadomy, przemyślany, myśląc też o Planecie.

„TEN produkt” faktycznie jest odpowiedzią na moje potrzeby, ale też potrzeby moich klientów. Współpracowałem z wieloma markami, których produkty używaliśmy. Problem zawsze był ten sam. Aby nawiązać współpracę bardzo często musieliśmy nabyć całe linie produktów, czasami było to nawet 20 różnych produktów, a bywało i więcej. Z tego wszystkiego faktycznie korzystaliśmy tylko z tych do mycia i prostej pielęgnacji – wszystko inne marnowało się, było niepotrzebne. Nie widziałem też potrzeby wciskania swoim klientom czegoś na siłę. Z drugiej strony to są tony plastiku, niewyobrażalne marnotrastwo pieniędzy i też szkodliwość dla klimatu. Postanowiłem, że zrobię swoje produkty, które w zupełności wystarczą do codziennej pielęgnacji i swobodnej stylizacji włosów. Obecnie mamy trzy produkty, ale o sile dziesięciu, jeden do mycia oraz dwa do stylizacji. Dodatkowym atutem jest fakt, że nasze butelki wykonane są z aluminium, trwałego materiału, dlatego klient może je sobie napełnić jeśli skończy mu się produkt. Cała produkcja odbywa się w Polsce, więc to też ma dla nas znaczenie, żeby ograniczyć ślad węglowy związany z logistyką. Ponadto nasze produkty zostały stworzone na bazie naturalnych olejów i ekstraktów roślinnych, które maja dobroczynny wpływ na włosy i skórę głowy. Oczywiście nie chcę nikogo zmieniać, nie takie są moje intencje. Jeśli ktoś chce używać innych kosmetyków, nie będę go przed tym powstrzymywać. Natomiast faktem jest, że jak ktoś użyje nasz krem do włosów i wróci do nas, żeby ponownie napełnić butelkę, to już z tym nawykiem zostaje i to jest ten mój mały wkład w zmiany, które chcę wdrażać.

 

Zdjęcia: ONI Studio

 

Anna Domin: Z pewnością to jest kierunek i droga, którą będą podążać inni – z własnej woli, lub przymuszeni dyrektywami UE. Mamy już TEN salon, TEN produkt, a przed Tobą  pewnie jeszcze wiele koncepcyjnych pomysłów na współpracę z wspaniałymi artystami, tym bardziej, że obok salonu masz do tego przestrzeń. Twoja ostatnia współpraca z multidyscyplinarnym artystą  Rovaneche zmieniła zwykłe, użytkowe rzeczy, w prawdziwe dzieła sztuki nadając im niepowtarzalny charakter, wartość artystyczną i przede wszystkim oryginalność… z takimi przedmiotami tym bardziej trudno będzie nam się rozstać….

Ten projekt świetnie pokazał, że sztukę możemy odnaleźć we wszystkim co nas otacza. Prosta rzecz skonfrontowana z artystyczną wizją artysty nagle zamienia się w dzieło sztuki. Rovaneche pracuje bardzo szybko, jest w tym jakieś szaleństwo, pasja. Przenosi swoją sztukę na proste przedmioty codziennego użytku – jak butelki, szklanki, ubrania. Jego kreska jest bardzo charakterystyczna, trudna do podrobienia. Zwykłym rzeczom daje nową wartość i też czasami nowe znaczenie. I to też jest w zasadzie jakaś wartość dla środowiska, bo trudniej będzie nam się rozstać z taką  koszulką, naczyniem czy nawet sprzętem – gwarantuję ci, że będziemy je naprawiać bez końca. Specjalnie dla nas Rovaneche pomalował kilka butelek kremu, także tym bardziej z taką butelką będzie się trudno rozstać.

 

Anna Domin: Sztuka, fotografia, rzemiosło, moda, design… i też muzyka, bo tej nigdy nie brakowało w Twoim życiu. Masz dwóch braci, którzy są znanymi muzykami – Ty wybrałeś nieco inną drogą, ale muzyka to chyba też jest obszar, który Cię pochłania i interesuje. Wiem, że masz jeszcze kilka pomysłów i tych na siebie, i tych dotyczący kolektywnej współpracy…

Chcemy stworzyć Pop-up tuż obok salonu, w którym będzie można znaleźć rzeczy vintage – te od najlepszych projektów na świecie, ale też te mniej znane. Pomysłów jest cały czas bardzo wiele. Chcę trochę popracować z muzyką… póki co nic więcej nie mogę zdradzić. Należę do osób, które cały czas muszą być w procesie twórczym, cały czas coś kreują. Mam w sobie cały czas ten głód tworzenia, który staram się podsycać spotkaniami z inspirującymi ludźmi i też podróżami do pięknym miejsc. 

 

Zdjęcia: ONI STUDIO

 

Zatem tego Ci życzę – docierania do niesamowitych miejsc i spotykania wspaniałych ludzi.