ArchitectureCultureDesign

Sława dla rozwoju

Katarzyna Jaroszyńska 

 

Co dokładnie było napisane w mailu dotyczącym siekiery, dlaczego wyraz twarzy producenta ma znaczenie i z jakiego powodu przez 10 lat pracy ich nazwiska były ukrywane? Na te i inne pytania odpowiadają Katarzyna Kabo i Tomasz Pydo, projektanci i założyciele Kabo & Pydo.

 

Umawiamy się u nich w biurze. Mieści się w kamienicy na warszawskiej Ochocie. Na rozmowę wybierają pokój, w którym na co dzień pracuje Kasia. – Jestem introwertyczką, lubię się tu zamknąć i działać w spokoju. Tomek – jako ekstrawertyk – siedzi razem z zespołem – wyjaśnia projektantka. 

Przed spotkaniem dostaję prośbę o wysłanie listy przykładowych pytań. Kiedy przychodzę, okazuje się, że każde z nich ma zapisane na kartkach swoje odpowiedzi na te pytania. Na stoliku stoją woda i przekąski. Moja pierwsza myśl? Dawno nie spotkałam nikogo tak przygotowanego. To ujmuje, ale równocześnie każe myśleć, że moi rozmówcy to niezwykle poukładani ludzie.

 

lampa Boya dla Flexxica fot. Ernest Wińczyk

 

– Kasia lubi nawet planować spontaniczność – śmieje się Tomek. 

– Często biorę pod uwagę, że plan się zmieni. Wtedy jestem na to przygotowana i mogę z relaksem żonglować terminami czy zadaniami do wykonania – wyjaśnia.

– Kasia wyniosła z rodziny duże zdolności organizacyjne. Ja nauczyłem się tego od niej.   

Czy między innymi w tym tkwi sukces pracowni wzorniczo-strategicznej Kabo & Pydo? Jej założyciele poznali się na studiach wzorniczych na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Tomek był starszy i bardziej doświadczony, więc Kasia poprosiła go o pomoc przy projekcie. Z czasem ten wspólny projekt rozrósł się tak bardzo, że dziś są małżeństwem, mają studio, w którym zatrudniają kilka osób, rocznie obsługują kilkunastu klientów, a na koncie mają wiele branżowych nagród, w tym Red Dot czy must have. 

 

lampa Jungle dla Flexxica fot. Ernest Wińczyk


kubek Plato dla Avant


krzesło Bari dla Ferne

 

Pierwszym produktem, który zaprojektowali jako Kabo & Pydo, były zraszacze ogrodowe. Od razu przyszedł sukces w postaci nagrody Red Dot, ale równocześnie zamknęli się na 10 lat w szufladce z napisem „narzędzia ogrodnicze i urządzenia”. Od tego czasu zaprojektowali między innymi zraszacze, rozdzielacze wody, grabie, szpadel czy lasery budowlane. – Niby byliśmy w szufladce, ale mimo to czułem dużą satysfakcję projektując tylko narzędzia czy urządzenia – mówi Tomek. – Walczyliśmy przez kilka pierwszych lat z łatką artysty. Firmy chciały się rozwijać i słyszały, że fajnie jest współpracować z projektantami, ale początkowo traktowały nas jak oderwanych od rzeczywistości artystów, którzy zaprojektują coś, czego się nie da wdrożyć. 

Przez pierwsze dwie godziny spotkania musieli upewniać producentów, że rozumieją ich chęć zarobku na produkcie. Uczyli się tego sami, bo na studiach prawie w ogóle się o tym nie mówiło. Edukacja skupiała się na mówieniu o tym, jak ważny jest produkt dla końcowego użytkownika, że ma być ekologiczny i aktualny, a potrzeby inwestora były spychane na margines. – Z czasem zrozumieliśmy, że musimy rozmawiać językiem biznesu, żeby producent czuł się z nami bezpiecznie. – dodaje projektant. 

Jak więc dziś traktują ich potencjalni klienci? – Czasami myślą, że jesteśmy również konstruktorami – śmieje się Kasia. – A projektant to moim zdaniem ktoś pomiędzy artystą, a konstruktorem. Pełnimy też role stategów, doradców, badaczy czy tredwacher’ów,  

Pytam, czy krajowi producenci dają im zadania, które pozwalają się rozwijać. – Jest taka łatka, że Polacy kopiują, a nie wymyślają. I rzeczywiście, jest tylko garstka firm, które są znane z tego, że są innowacyjne – odpowiada Tomek. – Spotykamy się z tym, że mimo dużego potencjału, firmy boją się ryzykować. Kiedy proponujemy coś nowego, niektórzy mówią, że nie widzieli tego nigdzie na rynku, więc się nie sprzeda. 

 

Powód jest prosty. Będąc liderem, musisz rozwinąć duży dział rozwoju produktu i dział badawczy, który bada materiały, technologie, potencjał rynku. Jest to bardzo kosztowne. Polscy producenci wolą więc zaczekać jakiś czas, aż zrobi to ktoś inny, a potem zrobić to podobnie.

 

Katarzyna Jaroszyńska, Katarzyna Kabo, Tomasz Pydo fot. Vlad Baranov

 

– Mimo to zawsze proponujemy coś innowacyjnego, ale nie zmuszamy nikogo, jeśli nie jest na to gotowy – doprecyzowuje Kasia. – Zawsze natomiast udaje nam się przekonać do innowacji w kwestiach użytkowych czy funkcjonalnych. W skali Polski możemy więc się rozwijać, ale w skali światowej – moglibyśmy bardziej. Nasz potencjał nie jest w pełni wykorzystany. 

Po 10 latach oprócz narzędzi zaczęli też robić inne przedmioty. – Przepustką były lampy: szklana Boya, pleciona Blanket, druciana Wire Medusa, i lampa-doniczka Jungle. W dodatku klient pozwolił nam się wyżyć artystycznie. Są to odważne projekty, wyróżniające się na rynku i mają szansę zaistnieć na świecie  – wylicza Kasia. – Po lampach zaczęły się pojawiać kolejne propozycje. W tej chwili projektujemy drewniane stoły czy krzesła ogrodowe z odzyskanego tworzywa. 

Projektanci zauważają, że rynek poszukuje nowych nazwisk, a ich studio jest świeżą marką w branży wnętrzarskiej. Równocześnie mają bardzo duże portfolio, doświadczenie w projektowaniu oraz dowód na to w postaci nagród. 

 – W branży meblarskiej ludzie pracują na swoje nazwiska, tymczasem w branży przemysłowej jest tendencja do ukrywania projektantów. Firmy nie chcą nawet podpisywać autorów projektów przy zgłoszeniach do konkursów. I nie chodzi o złą wolę producentów, ale o to, że w tej branży przewagę buduje się technologią – wyjaśnia Tomek. 

Jako projektanci mają know-how. Producenci obawiają się, że jeśli zatrudni ich konkurencja, podpowiedzą jej, jak zrobić coś jeszcze lepiej. Skutek? Po 10 latach w branży ludzie pytali „co to jest Kabo & Pydo”. – Mnie to uwierało – przyznaje Tomek. – Wiedzieliśmy, że robimy przedmioty, które przełamują rynek, dostawaliśmy nagrody za innowacyjne rozwiązania, a nie było nas widać. Jedynym rozwiązaniem było wejście do branży meblarskiej. 

– Potrzebujemy widoczności, żeby móc się rozwijać. Jeśli chcemy dostawać coraz ciekawsze propozycje współpracy i wyzwania, firmy powinny wiedzieć o naszym istnieniu – dodaje Kasia. – Ale nie interesuje nas sława dla samej sławy, tylko dla rozwoju. 

Pytam, co dobrego daje ta robota. – Mamy realny wpływ na codzienność ludzi i to jest wspaniałe – mówi Kasia. – Tak sobie zresztą wyobrażałam ten zawód. 

– Dostałem niedawno maila od człowieka, który pisał, że jest szczęśliwym posiadaczem siekiery – śmieje się Tomek. – Pisał, że mieszka w górach przy granicy z Czechami, codziennie jej używa i jest mi bardzo wdzięczny, bo ta siekiera dobrze leży w rękach. 

Bardzo dużo pozytywnych informacji mają też od użytkowników wzmacniaczy lampowych, które zaprojektowali. Ludzie piszą na forach, że wcześniej te produkty były dobrej jakości, ale nie pasowały im do wnętrza. Teraz wygląd jest na miarę dźwięku. Dzięki temu producent odniósł sukces finansowy, bo w ciągu miesiąca po premierze sprzedało się tyle, co przez cały poprzedni rok. Zresztą ta współpraca była udana nie tylko ze względu na pieniądze. – Nie bez powodu jako główne wartości wymieniamy harmonię i szacunek, bo wszystko, co robimy, robimy z ludźmi i dla ludzi – podkreśla Kasia. 

– Na pierwszym spotkaniu z klientem patrzymy na jego wyraz twarzy, kiedy o tym wspominamy – dodaje Tomek. – Sprawdzamy, jak reaguje na takie słowa. Czy to dla niego abstrakcja, bo liczy się tylko biznes, czy kiwnie głową i powie, że to ważne? Jeśli mamy z kimś współpracować dwa, trzy lata i ta współpraca ma zaowocować dobrym, odpowiedzialnym produktem, bardzo ważne jest, aby się rozumieć.