Czy naprawdę potrzebujemy tylu mebli? CIFF w Kantonie pokazuje, kto rządzi globalnym rynkiem
Marcin Szczelina
850 tysięcy metrów kwadratowych, ponad 4 700 wystawców, niekończące się hale wypełnione meblami – CIFF w Kantonie to największe targi meblarskie na świecie i doskonałe miejsce, by zobaczyć, w którą stronę zmierza globalny rynek. Chiny już dawno przestały być jedynie fabryką świata. Dziś kreują własny design i szturmem wchodzą na europejskie oraz amerykańskie rynki. Zmienia się także sposób, w jaki myślimy o produkcji – z jednej strony nadprodukcja, z drugiej zrównoważony rozwój. Jak wygląda ten paradoks w praktyce?
Wczoraj rozpoczęła się 55. edycja China International Furniture Fair (CIFF) w Kantonie. To wydarzenie, które za każdym razem, gdy się tu pojawiam, uderza swoją skalą. Widziałem wiele targów na świecie, odwiedzam je regularnie, ale tu, w Chinach, wszystko jest w zupełnie innej skali. 850 tysięcy metrów kwadratowych, tysiące wystawców, setki tysięcy produktów. Sama powierzchnia hal przekracza kilometr kwadratowy, co sprawia, że przejście całości jest doświadczeniem niemal surrealistycznym. Oczywiście, można by pomyśleć, że to doskonałe miejsce dla kogoś, kto ceni długie spacery i chce zaliczyć dzienny limit kroków bez aplikacji fitness. Wystarczy przejść się po kilku halach, żeby poczuć, że jest się w środku bezprecedensowego spektaklu konsumpcji. Z każdą kolejną edycją CIFF wydaje mi się, że staję wobec tego samego pytania: czy naprawdę potrzebujemy tylu mebli? Czy nasza planeta udźwignie kolejne miliony sof, krzeseł, stołów i regałów, które produkujemy w niewyobrażalnych ilościach? A to przecież tylko Azja. Jak wyglądałby ten obraz, gdybyśmy zsumowali produkcję na całym świecie?
Nie ma jednak złudzeń. Produkcja nie zwolni, pędzi i będzie pędzić, a my nie stoimy na jej drodze, tylko jesteśmy częścią tej machiny. Przestałem już zadawać sobie pytanie, czy można to zatrzymać. Odpowiedź jest oczywista: nie można. Kluczowe pytanie brzmi, jak produkować bardziej odpowiedzialnie. Jak minimalizować wpływ na środowisko, jak myśleć o przyszłości surowców, jak sprawić, by rzeczy, które powstają, miały dłuższy cykl życia? Wierzę w regulacje, ale te wciąż pozostają zbyt słabe i nieskuteczne, szczególnie jeśli spojrzymy na produkcję w skali globalnej. Tym bardziej interesujące jest to, co dzieje się teraz w Chinach. Patrząc na ekspozycję w Kantonie, widać wyraźnie, że chińska branża meblarska przechodzi transformację. To nie są już czasy masowej, niskojakościowej produkcji nastawionej wyłącznie na ilość. Zamiast tego, co chwilę słyszę od wystawców o ekologicznych materiałach, o procesach minimalizujących zużycie surowców, o recyklingu, o certyfikatach. Przyszłość jest zrównoważona – przynajmniej na poziomie deklaracji.
To, co mnie zaskakuje, to również zmiana samego wizerunku tych targów. Jeszcze kilka lat temu CIFF wyglądało jak ogromny rynek hurtowy z produktami o nierównej jakości. Dziś hale są na poziomie tych z Fiera Milano. Scenografia, sposób prezentacji, dbałość o detale – to poziom, który zaczyna być nie do odróżnienia od tego, co znamy z europejskich targów designu. I nie chodzi tylko o dekorację stoisk. Chińskie marki coraz częściej pokazują projekty, które śmiało mogą konkurować z największymi europejskimi graczami. To nie tylko kopie, ale autorskie podejście, nowe pomysły, odważne eksperymenty z materiałami. Widać, że to nie przypadkowe zmiany, ale efekt długofalowej strategii.

Giulia Taveggia, CSIL
Chiny od lat utrzymują pozycję absolutnego lidera w produkcji mebli, z roczną wartością przekraczającą 200 miliardów dolarów. Ich eksport rośnie dynamicznie, zwłaszcza na rynek europejski, gdzie odnotowano wzrost o 47%. Co ciekawe, to nie tylko eksport gotowych produktów, ale też półproduktów i materiałów, które trafiają do europejskich fabryk, gdzie nabierają końcowej formy. To sprawia, że faktyczna dominacja Chin jest jeszcze większa, niż pokazują oficjalne statystyki. W Europie największymi rynkami są Niemcy (23 miliardy dolarów), Wielka Brytania (16 miliardów), Francja (13 miliardów) i Włochy (12,5 miliarda). Polska również znalazła się w pierwszej dziesiątce największych producentów mebli na świecie. Wciąż jesteśmy jednym z kluczowych dostawców dla Europy Zachodniej. Widać też przetasowania na rynku amerykańskim. Stany Zjednoczone, największy konsument mebli na świecie (93 miliardy dolarów rocznie), stopniowo odwracają się od chińskiego importu. Amerykańskie ograniczenia celne sprawiły, że Chiny straciły tam aż 33% udziału, podczas gdy Wietnam zyskał 80%, a Meksyk 68%. To oznacza, że globalny układ sił się zmienia – niektóre rynki zaczynają się uniezależniać od Chin, ale to wcale nie znaczy, że ich dominacja słabnie.
Przez dwa dni przechadzam się po tych halach i mam wrażenie, że obserwuję jeden z najciekawszych momentów w historii chińskiej produkcji mebli. Jeszcze kilka lat temu Chiny były globalną fabryką, dziś aspirują do roli globalnego lidera jakości i innowacji. Zmiana nie polega już na kopiowaniu zachodnich wzorców – Chiny zaczynają kreować własne trendy, a ich marki coraz odważniej wchodzą na rynek europejski i amerykański. Nie można tego lekceważyć, bo ta transformacja nie jest jedynie chwilowym zrywem, ale przemyślaną strategią, w której ogromne środki inwestowane są w rozwój designu, technologii i procesów zrównoważonej produkcji.
I tu pojawia się kluczowa refleksja. Ktokolwiek jeszcze wierzy, że Chiny są jedynie gigantyczną fabryką tanich mebli, ten po prostu nie odrobił lekcji. Ta maszyna już nie tylko produkuje – ona myśli, projektuje i wyznacza kierunki. Możemy się łudzić, że wielka nadprodukcja sama się zatrzyma, ale to naiwność. Pytanie nie brzmi już, czy ograniczyć produkcję – to nie nastąpi. Pytanie brzmi, jak uczynić ją mądrzejszą. Jak sprawić, by design nie był tylko kolejną falą konsumpcji, ale narzędziem zmiany? Chińskie firmy już to zaczynają rozumieć. A my? Jeśli nie zaczniemy traktować tego poważnie, obudzimy się w świecie, w którym ktoś inny zdecyduje, jakie będą nasze meble, nasze wnętrza i, co gorsza, nasza przyszłość.