ArchitectureCulture

Outsiderzy z ambicjami

 

– Kiedy pracujesz nad jakimś nowym zagadnieniem, to wokół niego, niczym pęcherzyki powietrza, zaczynają się tworzyć mniejsze i może się okazać, że któreś z nich zaraz wyrośnie. To ekscytujące. Pojawili się nowi ludzie wokół nas, którzy też się tym cieszą. Mnóstwo się od siebie już nauczyliśmy, a jeszcze sporo przed nami – z Pawłem Garusem i Jerzym Woźniakiem rozmawiamy o przeszłości i przyszłości ich biura projektowego mode:lina.

 

Zdjęcie: Niccolo Berretta

Marcin Szczelina: Wasze początki – dlaczego założyliście biuro?

 

Paweł Garus: Historia jest bardzo prosta – studiowaliśmy razem na roku na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu na architekturze. Robiliśmy na studiach sporo dodatkowych projektów konkursowych. W międzyczasie Jurek wyjechał na Erasmusa do Holandii.

 

Jerzy Woźniak: To było z 15 lat temu, a system Erasmusa na uczelni był na tyle specyficzny, że wyjeżdżało się na bardzo krótki czas – jakieś 3 miesiące. Czułem spory niedosyt, bo widziałem w Holandii spory potencjał do rozwoju i działań. Miałem jednak niewiele zarobionej przez wakacje kasy i mikrostypendium. Zmobilizowałem się, żeby zrobić dobre portfolio, które wysłałem do ok. czterdziestu różnych biur. Niestety większość oferowała staż za 300 €. Trafiłem jednak na osobę z Rotterdamu, która dosyć mocno się zajarała tym, co jej pokazałem. Zaoferowała mi skromne, ale sensowne warunki. Tym, co mnie zdziwiło na plus, było podejście – od samego początku powierzono mi projektowanie. Przepracowałem tam mniej więcej miesiąc i do pracowni wpadł duży projekt. Szef ogłosił, że powinniśmy jak najszybciej kogoś zatrudnić, a ja poleciłem mu Pawła, powołując się na wcześniej realizowane w duecie projekty. Długo umawialiśmy się na Skype, co się nie udawało, aż w końcu padł pomysł, żeby Paweł po prostu przyjechał. Tak do nas dołączył i pracowaliśmy razem przez rok.

 

PG: Szef był bardzo zadowolony, bo jak na tamte czasy byliśmy w stanie projektować i modelować w 3D lepiej niż pozostali, a nauczyliśmy się tego na wspólnych konkursach. Wiedza nie była jeszcze aż tak spopularyzowana jak dzisiaj. Teraz pewnie większość ludzi na studiach umie to samo albo lepiej, ale wtedy odstawaliśmy od reszty.

 

JW: Projektowaliśmy, a miesiąc później jechaliśmy do wykonawcy mebli, który nasze wizualizacje realizował w formie dużego mockupu. Nie miało znaczenia, że koncepcję wykonał student z Polski – traktowano nas po partnersku. Dodatkowo nasz szef przez wiele lat był wykładowcą w Delft. Chodził po biurze i przez cały czas nas podsycał, żeby spróbować inaczej, szukać kontekstów kulturowych, podpatrzeć rozwiązania wielkich nazwisk. Rozbudził w nas postrzeganie architektury nie tylko jako zrobienie dobrej formy, ale też tworzenie opowieści, konceptualizacji, osadzenia w popkulturze czy psychologii.

 

PG: Poruszał ważne aspekty sprzedażowe, których nas wtedy nie uczono – wiele osób po raz pierwszy miało z nimi styczność na obronie swojej pracy magisterskiej. Gość nam pokazał, jak myśleć o projekcie od początku, żebyś był w stanie go wytłumaczyć. Mówił, że jeśli klient zrozumie koncept, to nie będą dla niego ważne materiały czy kolory. Pomysł powinien być osadzony w tożsamości marki albo nawiązywać do czegoś ważnego, a nie być abstrakcją. To tworzy mocne argumenty na temat tego, skąd bierze się dana forma lub materiał. To też coś, czego trochę intuicyjnie nauczyły nas konkursy. W pracowniach projektowych, mimo że mieliśmy świetnych prowadzących, brakowało nam pytania: „jak ty chcesz o tym na końcu opowiedzieć?”. Fakt, mieliśmy przedmiot bionika, który uczył nas takiego sposobu myślenia. Czerpiesz z natury, najpierw analizujesz, jak się np. rozwija liść – badasz mechanizm, który tym kieruje. I dopiero gdy go zrozumiesz, możesz przełożyć to na abstrakcyjną geometryczną formę. To były zajęcia koncepcyjne, nie abstrakcyjne. I właśnie w Holandii pokazano nam, że tak trzeba projektować wszystko – zarówno małe wnętrza, jak i budynki.

 

Amfiteatr Brain Embassy fot. Patryk Lewiński


Pawilony Porsche fot. Patryk Lewiński


Yes Urban Pop-up Store fot. Patryk Lewiński


Slab House fot. Patryk Lewiński

Można zatem powiedzieć, że po roku w Holandii wróciliście z zupełnie nowym patrzeniem na projektowanie?

 

PG: Tyle się nauczyliśmy w praktyce, że po powrocie szkoła przychodziła nam z łatwością. Zyskaliśmy dzięki temu masę czasu. Już podczas ostatnich miesięcy w Holandii wymyśliliśmy sobie nazwę mode:lina. Pomyśleliśmy, że pod tym szyldem zrobimy pierwsze małe konkursy. Wróciliśmy do Polski i stwierdziliśmy, że idziemy do pracy na swoim. Zostało nam półtora roku na uczelni, mieliśmy gdzie mieszkać, nie musieliśmy wydawać dużej kasy na utrzymanie. Założyliśmy biuro, żeby spróbować, pierwszego dnia spotykając się u Jurka w pokoju.

 

JW: Miałem duże biurko, łóżko i regał z książkami. Przerzucałem wszystko, żeby było miejsce. Śmieszne było zderzenie się z myślą o własnym biurze bez realnej pracy. Mama Pawła, teraz emerytowana architektka, zajmowała się wtedy projektami deweloperskimi. To nie był nasz kaliber ani klimat, ale raz na jakiś czas prosiła nas, abyśmy przygotowali np. projekt elewacji. Mieliśmy dzięki temu cashflow, ale skupialiśmy się głównie na tym, co odkryliśmy w Holandii. W tamtych czasach wyznacznikiem wspaniałości był dla nas portal The Cool Hunter. Robiliśmy projekt – Media Plaza – gdzie znalazły się nasze autorskie rozwiązania. W holenderskim biurze były wykonywane zdjęcia, ale z nimi niewiele się potem działo, więc stwierdziłem, że napiszę do tego portalu. Pewnego dnia go odpalam i widzę nasz projekt. Czuliśmy się jak królowie świata. Zabieraliśmy potem nasze portfolio w różne miejsca – przykładowo Paweł pokazał je właścicielowi biura podróży w trakcie swojego wyjazdu na narty, a ten zlecił nam swoje mieszkanie. Od zawsze wkładaliśmy masę energii, aby efekt końcowy był dopracowany w najdrobniejszym detalu, nawet w przypadku wspomnianych elewacji dla deweloperki.

 

Wychodzi na to, że od samego początku pracowaliście na stworzeniem silnej marki.

 

JW: To było zaskakujące – ludzie na naszym roku zaczęli używać epitetu „modelinowy” – np. prezentacje na studiach określając „modelinowym sposobem myślenia”. Jak już odłożyliśmy trochę kasy, moi rodzice zgodzili się, że możemy zaanektować dwa pomieszczenia w piwnicy pod biuro. Było bardzo nisko i ciemno, ale wykorzystaliśmy płyty OSB, co w tamtych czasach było dość awangardowe. Jak tylko skończyliśmy, zrobiliśmy foty, wysłaliśmy je w świat, a portale branżowe to podchwyciły.

 

PG: Od początku wykonywaliśmy też projekty dla naszego dobrego przyjaciela, który miał różne pomysły biznesowe – sprzedaż zegarków, butów itp. Przychodził i mówił, że nie ma dużo kasy, ale chciałby u nas projekt. Przygotowywaliśmy dla niego nieoczywiste wówczas rozwiązania – stoiska z kartonowych tub do sprzedaży zegarków czy sklep z drogimi butami cały wyłożony paletami. KontenerART w Poznaniu to też jeden z naszych pierwszych projektów. Wtedy był nietypowy, więc wybiliśmy się na nim. Rok temu przeprowadziliśmy wykład na ASP w Szczecinie i doszliśmy do tego, że już te wczesne projekty były bardzo ekologiczne – europalety wróciły na kontenery, zegarki były wysyłane klientom w stoiskowych kartonach, tuby papierowe nadawały się w 100% do recyclingu, kiedyś zrobiliśmy też stoisko z wypożyczonych rusztowań. My tak działaliśmy ze względów budżetowych, ale koniec końców wyszło to z korzyścią dla środowiska.

 

Jak zmieniło się projektowanie na przestrzeni lat? Dzisiaj najważniejszym wyzwaniem wydają się właśnie zmiany klimatyczne, które wymagają od projektantów trochę innej drogi szukania materiałów czy sposobu projektowania.

 

PG: Musimy uważać na greenwashing, żeby nie podpinać się pod idee, które brzmią super, a tak naprawdę są niewiele znaczącymi sloganami. My zostawiamy ślad węglowy dużym graczom, bo mimo że prowadzimy swoje małe pozytywne działania, to nie mają one szerszej skali. Nie zmieniło się na pewno nasze podejście do materiałów. Zdarza się, że mówimy inwestorom, że czasem wystarczy mały lifting z pomysłem, coś bardziej kompaktowego. Doradzamy, że coś można wykorzystać ponownie albo że dana przestrzeń ma potencjał mimo swojego wieku i zużycia. Od dużych graczy – dostawców – zależy też czy materiały z recyclingu czy biodegradowalne będą tańsze. Nie powinno być tak, że kosztują więcej od standardowych. Musi nastąpić szersza zmiana sposobu myślenia. Ekologia może polegać na tym, że wybierzesz trochę droższe, ale odporniejsze i lepiej starzejące się wnętrze, którego klient po 5 latach nie odrzuci jako niemodnego. Wiem, że to jest podpinanie filozofii, ale mamy lokale, które działają na rynku po 7-10 lat i wyglądają świeżo. Jabłko Adama – sklep zrobiony z papierowych torebek, drewnianych koszyków na owoce i stołu ze sklejki – funkcjonuje w niezmienionej formie.

 

A pamiętacie projekt, który był dla was prawdziwie przełomowy? Czymś, co zmieniło całą dynamikę w waszym biurze? Czy jest jednym z tych projektów, które dobrze się starzeją?

 

PG: Myślę, że to biuro Opera Software – nasz pierwszy na tak dużą skalę, który rozpoczął się od maila z treścią „chcielibyśmy mieć najlepsze biuro na świecie”. Pamiętam, że na rozmowie we Wrocławiu pokazałem nasze portfolio i opowiadałem o nim, a z tyłu głowy wiedziałem, że nigdy nie zaprojektowaliśmy nic większego niż 300 metrów, a do zrobienia było ok. 5000. Osoby po drugiej stronie były entuzjastycznie nastawione, jednak w drodze do domu pomyślałem, że chyba nie mamy szans jako małe biuro bez wielkiego dorobku. Udało się jednak. To był nasz pierwszy naprawdę duży projekt, jeśli chodzi o powierzchnię, kasę i o to, że konkurowaliśmy z ogromnymi biurami, przy których byliśmy nikim.

 

JW: Tu doszło do synergii światłych i otwartych ludzi. Wybrali nas, bo chcieli mieć coś niestandardowego. Zmóżdżaliśmy się nad każdym detalem. Zleceniodawcy na początku zobaczyli dwie opcje, ale dopiero trzecia wersja ich kupiła. To była masa roboty. Wszystko było czymś uzasadnione. Mieliśmy ogólny koncept – Wrocław jako miasto stu mostów. Podziały pomiędzy pomieszczeniami nawiązywały do kratownic mostowych i kształtów ceowników. Klimat wytworzył się przez to trochę loftowy, ale aneksy kuchenne były ikonami architektury – Parkiem Skaryszewskim, Halą Targową, Dworcem Głównym. Z kolei sale konferencyjne były zainspirowane poprzednią siedzibą i nawiązywały do hardware’u komputerowego: przykładowo powstało pomieszczenie, w którym stare klawiatury potraktowano jako dzieła sztuki w ramach. To był trochę game changer na rynku biur w Polsce, a sam projekt wciąż wygląda dobrze. Jesteśmy z niego bardzo zadowoleni, bo użyliśmy materiałów idących za pomysłem, a nie aktualną modą. Po tym projekcie zaczęło do nas spływać sporo zapytań o biura.

BRAĆ 2.0 ZGODA fot. Patryk Lewiński


FoodX Poznan fot. Patryk Lewiński


Concordia Design Wrocław fot. Patryk Lewiński


Run Colors EC Powiśle fot. Patryk Lewiński


ChiChi 4U – Batorego fot. Patryk Lewiński


VÈLO7 sklep rowerowy fot. Patryk Lewiński


OT.WARTA fot. Patryk Lewiński

 

 

To był moment, kiedy postanowiliście powiększyć zespół, czy działo się to raczej stopniowo?

 

JW: Wszystko działo się stopniowo, nie mamy ambicji, żeby stworzyć ogromną strukturę. Nie chcemy zapychać się projektami, branymi wyłącznie dla utrzymania biura. Chcemy cały czas podtrzymywać zajawkę na zlecenia, które stymulują nas wszystkich. Znajdujemy się właśnie w trakcie dwóch dużych dla nas zmian.

 

Jesteśmy obecnie w waszym nowym biurze – to zapewne pierwsza z nich – dlaczego je właściwie zmieniliście?

 

PG: Pierwsze biuro mieliśmy w piwnicy. Potem odezwała się do nas Ewa z Concordii i zaprosiła do wynajęcia lokalu. To wiązało się z przesiadką z osiemdziesięciometrowego lokalu na dwudziestometrowy. Pomyśleliśmy jednak, że dobrze będzie pracować w otoczeniu ambitnych młodych ludzi. Zbudowaliśmy antresolę w tym biurze, więc powiększyliśmy przestrzeń – mieliśmy, jak to niektórzy inwestorzy mówili, kurnik. Na górę, po drabinie, wchodziły dwie, maksymalnie trzy osoby. Concordia to było dobre miejsce, bo poznaliśmy tam wiele osób, z którymi znamy się i współpracujemy do dzisiaj. Niektóre firmy, które zostały z nami zaproszone do współdzielenia tego co-office’u, funkcjonują do dziś i bardzo się rozrosły, np. programistyczne biuro, które opracowywało elektroniczne stetoskopy StethoMe, albo firma technologiczna, która zaczynała od jednego pokoju biurowego, a teraz wynajmuje 2 piętra w Bałtyku.

 

JW: My też zaczęliśmy rosnąć, ale w Concordii nie było już dodatkowego miejsca. Spędziliśmy tam ok. 5 lat. Na początku był to wielki klaster kreatywny i małe biura z dużymi zajawkami, ale niektóre się porozrastały i przejęły po kilka pomieszczeń. Tym samym klimat różnorodności trochę siadł. Inną sprawą jest nasze podejście biznesowe – my chcemy posiadać nieruchomości jako inwestycje. Wzięliśmy jeszcze jedno pomieszczenie, żeby mieć salę konferencyjną, ale kosztowało to tyle, co rata kredytu. Przenieśliśmy się zatem do świetnego lokalu na poznańskich Jeżycach – w nowo wyremontowanej kamienicy. Zdobyliśmy kredyt na jego zakup, jednak okazało się, że budynek jest problematyczny i deweloper musi przeprowadzić ponowny remont.

 

PG: Dostaliśmy tymczasowy lokal przy Starym Rynku w Poznaniu, zapłacili nam za przeprowadzkę i wszystkie remonty. Nowy lokal był ogromny, ale na poddaszu – gorąco i bardzo powolna winda uprzykrzały nam codzienność. Pracownicy jednak stwierdzili, że co prawda jest to słabe, ale mamy duże okna i sporo światła, co trochę ratuje sprawę.

 

JW: Potem nastała pandemia, a moja znajoma, która mieszkała w okolicy, zapytała, czy wyprowadziliśmy się z biura na Jeżycach. Okazało się, że ten lokal od zawsze jej się podobał i chciała mieć w nim studio. Przygotowaliśmy ofertę wynajmu, ona ją przyjęła, a my szukaliśmy na szybko kolejnej inwestycji i udało się na nią trafić.

 

PG: Lokale mieszkalne na parterze Zajezdni stały puste, nie było zainteresowania nimi, więc cena była bardzo atrakcyjna. Podpisaliśmy umowę z deweloperem, poszliśmy do banku, a tam hamulec ręczny. Pospadały nam zlecenia, zmniejszyła się ciągłość finansowa. Zanim podpisaliśmy umowę kredytową, zaczęliśmy już robić prace remontowe. Mieliśmy wykończone biuro w momencie podpisywania umowy kredytowej za lokal. Zapłaciliśmy deweloperowi i kupiliśmy lokal jako jedni z ostatnich, a zaczęliśmy go użytkować jako pierwsi.

 

JW: Wszyscy poszli na home office na trzy miesiące, więc to się mogło dziać. Nieruchomości to chyba najsensowniejsza inwestycja. Jeśli jeszcze je wynajmujesz, to się spłacają. Po jakimś czasie będziemy je mieć na własność i być może będą naszą emeryturą.

 

A co jest drugą dużą zmianą?

 

PG: Po Opera Software wszystko się rozkręciło – zrealizowaliśmy sporo projektów, wiele komercyjnych, ale też wiele prywatnych. Po pierwszym roku pandemii zauważyliśmy, że zrobiła się silna konkurencja i nie chcemy się prześcigać w cenach. Poczułem też, że za szybko zaczęliśmy odcinać kupony – kiedyś byliśmy dosyć wyjątkowi na rynku, potem na tym polecieliśmy, ale nie możemy działać cały czas tak samo. Zdecydowaliśmy się pogadać z poleconym coachem biznesowym, który nas uważnie wysłuchał. Przeanalizował zarówno to, w jaki sposób pracujemy z ludźmi na miejscu, jak również to, co chcemy komunikować na zewnątrz i co marzy nam się robić.

 

JW: Od początku naszej działalności co miesiąc siadamy sam na sam z każdą zatrudnioną osobą, choćby na kwadrans czy pół godziny. Pytamy, co u niej, co jej przeszkadza, co chciałaby zmienić, co jej się podobało w ostatnim czasie.

 

PG: Coach zachęcił nas do tego, żebyśmy zrobili większą retrospektywę – projektową i z ludźmi – w skali rocznej.

 

JW: W tych rozmowach wyszło na jaw, że poza finansami, ludzi jara to, że mogą prowadzić projekt, rozmowy z klientami. Bardzo utożsamiają z projektami i tym, co robią. Liczy się dla nich sprawczość i przestrzeń do kreatywności. Daliśmy pracownikom więcej swobody w działaniu, aby mogli rozmawiać z inwestorami, osobiście prezentować swoje projekty. Większość osób oceniła bardzo pozytywnie zmianę podejścia.

 

PG: Do tego doszła zmiana komunikacji – chcemy teraz inaczej mówić o tym, co robimy. Na rynku pojawia się coraz więcej młodych biur. My jesteśmy na nim od 13 lat i musimy się skupić się na tym, co wydawało nam się zbyt banalne do komunikowania. Jest to spore doświadczenie i dowożenie na czas. Chcemy skupić się na przestrzeniach biurowych i komercyjnych. Nasza nowa strona jest opowieścią, znajdziesz w niej nasze reasons to believe, wytłumaczenie struktury, przeprowadzenie przez proces projektowy. Okazuje się, że to, co dla nas jest oczywiste, dla kogoś, kto przychodzi po raz pierwszy do biura, wcale nie musi takie być. Nasz klient dostanie przemyślany, interesujący projekt, z opowieścią, dokładnie narysowany, z rozwiązywanymi wszystkimi detalami. To bardzo ważne dla firm czy komercyjnych przestrzeni –  retailu, gastro czy z biur. Świetny projekt to nie wszystko, trzeba go jeszcze dowieźć i osoba decydująca, komu go powierzyć, na pewno będzie brała ten aspekt pod uwagę.

 

JW: Ostatecznie wybierze nawet mniejszą magię, ale więcej pewności. Dla nas współpraca z trenerem biznesowym była ciekawym procesem. Zmiana też wynikała z tego, że musieliśmy przepracować swoje archetypy, tzw. Brand Archetypes, oparte o koncepcję Junga. Kiedyś byliśmy miksem rebelianta, kreatora i magika. To wszystko ewoluowało w stronę opiekuna. Żeby można było trochę zaszaleć, musi najpierw powstać solidna podstawa. Kolejną zmianą jest PR. Nie chcemy już skupiać się na zbierającym lajki kontencie z publikacjami, nagrodami albo pustymi realizacjami. On jest skupiony na samej architekturze, a brakuje w nim ludzi. Chcemy być obecni w różnych miejscach, pokazywać funkcjonowanie zaprojektowanych przestrzeni z ludźmi oraz funkcjonowanie nas jako biura. To dla nas ważne, bo mamy zaangażowany i dumny zespół.

 

Osoby z wami pracujące zostają na dłuższy czas?

 

JW: Nastawiamy się na długoterminową współpracę. Zanim ktoś się wciągnie w nasz sposób pracy, pozna zespół, dostosuje do tego, jak wszyscy pracują, to mija co najmniej pół roku. Ludzie pracują z nami po 5–6 lat, a rekordzistka 11 lat. Jesteśmy na świeżo po przeprowadzeniu większości rozmów rocznych. Większość osób mówi, że podobają im się zmiany z ostatniego półtora roku. Równolegle zaczęliśmy pracować nad projektem quasi technologicznym – AI bardzo się rozwija, a my chcemy być na bieżąco.

 

PG: Projekt wykorzystuje część naszej metodologii pracy – tworzenia obrazów i wizualizacji. Narzędzie ma być wykorzystywane do rozmów z klientem i zebrania wytycznych. Chcemy to przełożyć na AI i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Finansowanie było akceleratorem wszystkiego. Następnie poprosiliśmy o pomoc znajomego, który jest inwestorem spółek technologicznych i otrzymał wiele dotacji. Zaprosił osoby, z którymi zrobiliśmy warsztaty. Przy tego typu projektach należy mieć prace badawczo-rozwojowe, więc zaprosiliśmy firmę Cogision, która pracuje głównie w UX. Zebraliśmy interdyscyplinarny zespół. Okazało się jednak, że dotacje nie są łatwą sprawą – tych pieniędzy jeszcze nie ma. A skoro są zablokowane, to stwierdziliśmy, że nie będziemy się w to pakować, bo jak dostaniesz dotację, podpiszesz umowę, to musisz ruszać z programem. A zapłacą ci może za pół roku. Wiele jest też momentów, w których możesz się wywalić. W czasie wspomnianych warsztatów okazało się, że mamy ciekawe pomysły, wszystko jest przemyślane i nieoczywiste. Dobrze byłoby usprawnić procesy w projektowaniu.

 

JW: Koniec końców stwierdziliśmy, że w takim razie spróbujemy w trójkę w to zainwestować i działać. To będzie osobna spółka, która stworzy narzędzie, które nie tylko nas zadowoli. Musi zaangażować klienta dopaminowo, ściągając z niego ryzyko zapomnienia o jakimś aspekcie briefu. Dodatkowo, kiedy pracujesz nad jakimś nowym zagadnieniem, to wokół niego, niczym pęcherzyki powietrza, zaczynają się tworzyć mniejsze i może się okazać, że któreś z nich zaraz wyrośnie. To ekscytujące. Pojawili się nowi ludzie wokół nas, którzy też się tym cieszą. Mnóstwo się od siebie już nauczyliśmy, a jeszcze sporo przed nami.

 

Zastanawiam się, jak funkcjonujecie w Poznaniu – jesteście związani z tutejszym środowiskiem architektonicznym czy raczej działacie jako outsiderzy?

 

JW: Świadomie od początku trzymamy się trochę na uboczu. Nie należymy do stowarzyszeń – nie mamy do tego uprawnień, bo nie mieliśmy kiedy zrobić praktyk. Do tego powinniśmy wcześniej pracować u kogoś w biurze i na budowie przez wymagany czas.

 

PG: Chcieliśmy od samego początku robić swoje i na swoim. Na przepisach się znamy – wiemy co można zrobić zgodnie z prawem. Konsultujemy się na etapie projektu z podwykonawcami, którzy po skończeniu koncepcji przejmują projekt budowlany i wykonawczy – w konsultacji z nami, bo wyznaczamy aspekty techniczne. Jako poznaniacy z krwi i kości od początku bardzo biznesowo podchodzimy do wszystkich projektów. Poza tym, że jesteśmy kreatywni, patrzymy jak wykonać pracę, żeby się opłacała i żeby dowozić ją jak najszybciej.

 

JW: Nie znamy też dokładnie sytuacji, bo nie chodzimy na spotkania stowarzyszeń. Nas nie interesuje przynależność do jakiejś grupy. Kilka razy się sparzyliśmy na networkingu, umawianiu projektów poprzez relacje. Kiedy ktoś chce z nami pracować, bo podoba mu się to, co robimy, to z nami współpracuje. Nie sprzedajemy powtarzalności, a kreatywność. Chcemy być niezależni i kreować swobodnie, nie czuć, że mamy zobowiązania, bo ktoś nam załatwił klienta i teraz musimy naginać nasze wartości.

 

fot. Niccolo Berretta

 

Ten wywiad przeczyta pewnie dużo młodych ludzi, którzy właśnie się zastanawiają, jaką drogę wybrać. Jakie rady byście im dali?

 

PG: Nie każdy może założyć pracownię i odnieść sukces, bo do tego trzeba mieć naprawdę grubą skórę, dużo samozaparcia i mocne nerwy. Czasem też lepiej zostać jednoosobowym bytem projektowym, co i tak wymaga dużej samoorganizacji.

 

JW: Ja bym raczej doradzał to, że jeśli chcą się o czymś przekonać, to powinni próbować, niezależnie od branży. Jeśli ktoś ma talent, a nie będzie go rozwijać systematyczną pracą, to nic nie ugra – nieważne, czy to będzie sprzedaż skarpet, czy projektowanie wieżowców. Na początku liczy się duże zaangażowanie. 

 

PG: Ważne jest też właściwe planowanie czasu. Gdy coś zaczynasz, to najpierw szukasz sobie zajęć, żeby wypełnić harmonogram. W końcu dochodzisz do takiego momentu, że musisz wybierać, co i kiedy robić, żeby wyrabiać się na czas. Zarówno początek, jak i kontynuacja wymagają dużej organizacji, choć o innym charakterze.

 

Na koniec chciałbym was zapytać, jak definiujecie hasło tego numeru, czyli luksus? Czym jest on dla was w projektowaniu?

 

PG: Dla nas luksus w projektowaniu nigdy nie kojarzył się z tradycyjnym pojmowaniem tego pojęcia. To nie drogie meble czy materiały. Jako luksus widzimy możliwość zrobienia projektu na swoich zasadach – wymyślając historię, kształt, formę i funkcje. Szukanie takiej koncepcji i rozwiązań materiałowych, aby w pełni zrealizować zamysł. Możliwość posiadania swoich zasad i nie naginania się. A w tym wszystkim czas dla siebie – staramy się, aby nasi pracownicy nie siedzieli po nocach. 

 

JW: Dobrze zaprojektowane przestrzenie, nieprzebodźcowane, funkcjonalne, są czymś, co podnosi społeczne zadowolenie. Nie skupiasz się na przedmiotach, które cię wkurzają, tylko po prostu funkcjonujesz. Dodatkowo twoje zadowolenie wzrasta, gdy otaczasz się estetycznymi i trwałymi rzeczami. To też jest forma luksusu.