Grupa przyjaciół, która tworzy wyjątkowe projekty
– Sytuacja, w której my jesteśmy architektami designerami, a ktoś inny jest architektem technicznym jest dla nas bardzo kusząca. Taka współpraca pozwala nam się skupić na pracy koncepcyjnej, która jest naszą najmocniejszą stroną i chcemy się w niej najbardziej rozwijać. Ale to trudne na polskim rynku – wyjaśnia NOKE Architects. Z Piotrem Maciaszkiem i Karolem Pasternakiem rozmawiamy o tym, jak robić architekturę po swojemu i zastąpić rywalizację współpracą.
Marcin Szczelina: Jak zaczęła się wasza współpraca?
Piotr Maciaszek: Poznaliśmy się na pierwszym roku studiów. Byliśmy razem w grupie i zakumplowaliśmy się w paczce kilku osób. Ale wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że będziemy razem pracować.
Karol Pasternak: Uczyliśmy się w katedrze u Ewy Kuryłowicz pod skrzydłami Michała Adamczyka i Mikołaja Kwiecińskiego. Oni bardzo mocno wpłynęli na karierę tych, którzy nadal pracują w zawodzie.
PM: Przełomem było pojechanie na jednorocznego Erasmusa. Ja na drugim roku chciałem rzucić studia, ale wyjazd wszystko zmienił. Karol pojechał do Grecji, ja – do Portugalii, gdzie okazało się, że studiowanie architektury podoba mi się jeszcze mniej niż na Politechnice Warszawskiej. Zacząłem studiować fotografię i myślałem o zmianie zawodu, ale chłopaki namawiali mnie, żebym nie rezygnował, że założymy swoje biuro i będzie fajnie. Po powrocie do Polski było widać dużą różnicę pomiędzy tymi, którzy wyjechali, a tymi, którzy zostali. Wiedzieliśmy już, że musimy wyjeżdżać i czerpać inspiracje międzynarodowe, więc znaleźliśmy EASA (Europejskie Zgromadzenie Studentów Architektury) – dopiero tam poczułem, że architektura może mnie pasjonować. To był cudowny czas, pełen twórczej energii i wspaniałych ludzi, z którymi utrzymujemy kontakty do dzisiaj. To wszystko pokazało nam, że robienie architektury nie musi wyglądać tak jak na Politechnice, ani tak jak w pracowniach, w których robiliśmy staże.
KP: Ja natomiast nie miałem wątpliwości. W Atenach praktykowałem w DECA Architecture, uczestniczyłem w mojej pierwszej EASA w Elefsinie (2007), a później do Polski ściągnęła mnie wygrana w konkursie na Rozbudowę Opactwa Benedyktynów w Tyńcu, który projektowałem pod okiem i dla doświadczonego architekta w Warszawie. Warsztaty z EASA dopełniały etap bardzo intensywnej pracy nad realizacjami i konkursami architektonicznymi, w które zawsze starałem się wciągać Piotra. Zostałem wrzucony na głęboką wodę. Projekt dla Opactwa zdobył uznanie szerokiego grona autorytetów w dziedzinie konserwacji zabytków, zarówno w Krakowie, jak i w Warszawie. Zdobyte zaufanie u profesorów na uczelni pozwoliło mi i Piotrowi napisać własny tok nauczania i zakończyć edukację w Warszawie, a w tym samym czasie zaangażować się we współtworzenie NOKE. Projekt w Tyńcu nie doczekał się realizacji. Europejskie granty powędrowały do NOSPR-u, o który też walczyłem w konkursie, i który otrzymał wyróżnienie.
PM: W tamtych czasach robiliśmy dużo projektów na konkursy, często z sukcesami. Ale odkryliśmy, że w procedurach konkursowych bywa sporo nieprawidłowości, więc po 3 latach nieustannych prac nad dużymi konkursami się zniechęciliśmy. Podobno teraz jest już lepiej, ale nadal bardzo rzadko bierzemy w nich udział.
Jak powstało NOKE?
PM: Szef biura, w którym pracowaliśmy zakończył z nami współpracę z dnia na dzień. I to był moment przełomowy. Mogliśmy szukać pracy gdzie indziej, co nam się nie uśmiechało po dotychczasowych doświadczeniach, więc rzuciliśmy się na głęboką wodę i otworzyliśmy własną pracownię. Początek był u mnie w mieszkaniu na Gocławiu, gdzie zagospodarowaliśmy salon na pracownię na kilka miesięcy. Zakładanie NOKE było totalnie spontaniczne. Nie mieliśmy oczekiwań i nie wiedzieliśmy, co to będzie. W początkowym okresie prowadziliśmy wszystko zupełnie niebiznesowo: była nas około dziesiątka i byliśmy bardziej komuną artystyczną niż pracownią architektury.
KP: Byliśmy po prostu grupą przyjaciół, która chciała działać i realizować projekty. Tak też się stało.
PM: Zupełnym przypadkiem na samym początku wpadliśmy w segment prywatnych luksusowych wnętrz. W ogóle nie dbaliśmy o marketing, ale klienci nas lubili i nas sobie polecali. Robiliśmy więc te wypasione wnętrza, co skłoniło nas do zainteresowania się designem wnętrz i nauczenia się nowych rzeczy. Jeździliśmy na targi do Mediolanu, Paryża, Sztokholmu czy Londynu – wszystko to nam pokazało jak wnętrza mogą wyglądać.
KP: I dla mnie, i dla Piotra to był zupełnie nowy świat, bo nie pochodzimy z rodzin milionerów. Przez pierwsze pięć lat wszystkie nasze oszczędności inwestowaliśmy w wyjazdy, bo wiedzieliśmy, że musimy się uczyć.
PM: Teraz wszyscy jeżdżą na targi, ale te dwanaście lat temu to było zupełnie wyjątkowe. Było to bardzo inspirujące pod kątem poznawania nowych ludzi i oglądania projektów światowej klasy projektantów.
KP: Zabieraliśmy też naszych klientów, na których robiło duże wrażenie, że mamy kontakty w Mediolanie.
Czy nadal macie tych klientów z polecenia?
PM: Tak, ale my nie chcemy robić tylko wnętrz premium. Czujemy się w tym świetnie i jeśli pojawia się ciekawy projekt, to nadal to robimy, ale chcemy też projektować inne rzeczy.
Zaczynaliście jako nieformalna grupa przyjaciół, a jak jest dzisiaj?
PM: Po kilku latach okazało się, że w architekturze nie da się działać jako artystyczna komuna. Dziś wiemy wiele rzeczy, których nie znaliśmy dziesięć lat temu. Umieliśmy projektować, intuicyjnie wiedzieliśmy, czego chcemy, jednak nie mieliśmy pojęcia o strukturze pracowni, sposobach pracy z zespołem, narzędziach do koordynacji pracy. Ale mieliśmy też ogromną chęć uczenia się i zmieniania, więc wciąż się rozwijamy. Skład NOKE dość dynamicznie się zmieniał w ciągu tej dekady, ale zmienił się też świat projektowania – w międzyczasie pojawił się choćby temat kryzysu klimatycznego i tego, jak powinniśmy na niego reagować. Z początkowej grupy jest z nami Marcin Adamczewski – nasz wspólnik, który projektowania uczył się na budowach i przy projektach konserwatorskich, w których jest specjalistą. Choć z wykształcenia jest malarzem.
KP: Poznaliśmy go przy okazji projektu opactwa w Tyńcu, gdzie najpierw był w jury konkursu, a potem reprezentował inwestora. Zaprzyjaźniliśmy się i postanowiliśmy zrobić coś wspólnie. Dzięki temu, że był od nas starszy i miał kontakty, ściągnął kilka pierwszych projektów do NOKE.
Co kryje się za nazwą NOKE Architects?
PM: NOKE to grupa przyjaciół, którzy tworzą wyjątkowe projekty. To gra literek, która pozostanie tajemnicą. Poza mną i Karolem znają ją jeszcze cztery osoby.
KP: Po sześciu latach do NOKE dodaliśmy „Architects”. Robiliśmy rebranding i analizę tego, kim chcemy być i jak pokazywać się w mediach. Ewa Kuryłowicz kiedyś sugerowała, że powinniśmy być taką sekretną pracownią, jakie podobno funkcjonowały w Londynie, która ma tylko wizytówkę na stronie. Rebranding był już decyzją wyjścia z sekretnego i wyjątkowego świata. To był moment, kiedy ruszył Instagram. Aby zrozumieć nowy świat marketingu, założyliśmy swoje prywatne konta i uczyliśmy się na nich, co i jak chcemy tam publikować.
PM: Dziś brzmi to jak prehistoria, ale wtedy współpraca z brand managerką nie była na porządku dziennym. Przeszliśmy kilkumiesięczny proces, którego efektem był brand book i to jak do dzisiaj się komunikujemy jako NOKE.
Zaczynaliście od konkursów architektonicznych, obecnie najbardziej rozpoznawalni jesteście jako projektanci wnętrz. Chcecie wrócić do robienia architektury?
PM: To się dzieje. W tej chwili robimy głównie domy jednorodzinne i niewielkie mieszkaniówki premium. Chcemy więcej architektury, ale przez to, że jesteśmy rozpoznawalni jako studio od wnętrz, ciągle przychodzą wnętrzarskie projekty, a my za bardzo lubimy je robić..
KP: W ciągu ostatnich 11 lat wykonaliśmy kilkadziesiąt bardzo ciekawych projektów architektonicznych. Często wracamy do nich w rozmowach i wyobrażamy sobie, gdzie byśmy teraz byli na arenie architektonicznej, gdyby te budynki powstały. Czekamy na publikację domu w Paarach, odbiór domu w Palma de Mallorca, domów w Pasymiu i kilku domów w Warszawie. Proces realizacji takich projektów zawsze trwa po kilka lat. Można powiedzieć, że mamy dużo cierpliwości.
PM: To było bardzo nobilitujące doświadczenie, bo inwestor zwrócił się do nas ze szczerą informacją, że potrzebuje tylko opinii na temat kilku koncepcji, które zamówił w innych pracowniach. Mieliśmy już doświadczenie i realizacje na swoim koncie, ale poza konkursami nigdy wcześniej nie oglądaliśmy projektów renomowanych biur. Wcześniej czytaliśmy o nich tylko w A&B. Zaskoczyła nas jakość tych projektów. Postanowiliśmy pokazać, jak można zrobić to lepiej.
KP: Mamy też trochę projektów architektury na wodzie. Na przykład realizowaliśmy InfoBarkę w Warszawie – teraz jest ona prywatną barką, którą można wynająć. A potem głównie projektowaliśmy domy w pięknych lokalizacjach.
PM: Zaprojektowaliśmy kilka willi miejskich, które są trudnym tematem, bo są uwikłane w często kiepskiej jakości plany zagospodarowania miejscowego, skomplikowane otoczenie i niewielkie działki. Zdarzało się również, że byliśmy proszeni przez inwestorów o ratowanie projektów po innych architektach.
KP: Dostawaliśmy gotowy projekt z pozwoleniem na budowę i rysunkami architektonicznymi. Inwestor oczekiwał od nas, że polepszymy projekty fasady, podniesiemy standard architektury, dodamy coś więcej, co spowoduje, że inwestycje będa się lepiej sprzedawały.
PM: To niestety spowodowało, że ego kilku osób zostało urażone. W Danii jest podział na funkcję architekta technicznego i architekta designera. My w takich projektach pełniliśmy tę drugą rolę, ale zazwyczaj nie było woli współpracy ze strony głównych architektów. To też było dla nas mocne zderzenie z polskim środowiskiem, głównie ze starszym pokoleniem. My mamy zupełnie inne podejście do współpracy – nasza pracownia zawsze była otwarta na kolaborację, marzyliśmy o tym, żeby współpracować z artystami – mieć np. w swojej ekipie rzeźbiarza czy art advisora. Kiedyś architektura bardziej przenikała się ze sztuką.
Brakuje wam współpracy w środowisku?
PM: Już nie, bo sami te sieci współpracy stworzyliśmy. W swojej bańce jest nam dobrze, a poza nią wychodzimy z własnej inicjatywy i na swoich zasadach.
KP: Inwestorzy, którzy zatrudniali nas do ulepszania gotowych projektów architektonicznych, teraz zatrudniają nas do projektów od zera.
PM: Sytuacja, w której my jesteśmy architektami designerami, a ktoś inny jest architektem technicznym jest dla nas bardzo kusząca. Taka współpraca pozwala nam się skupić na pracy koncepcyjnej, która jest naszą najmocniejszą stroną i chcemy się w niej najbardziej rozwijać. Ale to trudne na polskim rynku.
KP: My chcemy kreować wizje i koncepty, projekty techniczne możemy oddać innym i sprawować nad nimi nadzór. Dużo zastanawialiśmy się nad tym, na czym chcemy się skupić i ograniczyliśmy wiele czynności, którymi mogą zająć się inne osoby w pracowni albo inne biura.
PM: Teraz to my zapraszamy do współpracy, a nie jesteśmy narzucani komuś innemu przez inwestora, więc to działa inaczej. Robienie architektury jest trochę jak tworzenie filmu: wszystkie prace na planie muszą się powieść, wystarczy, że jedna osoba zrobi swoją część źle, to film się sypie. Wykonawcy, inwestor i architekci powinni traktować się jak jedna zgrana ekipa, a nie przeszkoda w realizacji celu czy konkurencja. Nam zależy na kolaboracji, więc często zapraszamy osoby z zewnątrz do realizacji poszczególnych elementów projektu.
KP: NOKE Architects to nie tylko ja i Piotr, nie jesteśmy pracownią autorską. Każda osoba pracująca w biurze może zgłaszać swoje pomysły i jest traktowana na równi. To nie znaczy, że dajemy zupełnie wolną rękę i osoby pracują indywidualnie – to też nie jest droga.
PM: Wizja architekta jako demiurga to nie jest wizja z którą się utożsamiamy. Jesteśmy częścią procesu, często go spajamy, nadajemy kierunek, ale sukces zależy od współpracy. Ważny jest też dla nas feedback – konfrontowanie swoich pomysłów i dawanie sobie konstruktywnych uwag są u nas na porządku dziennym.
KP: I nigdy nie było żadnej kłótni między nami.
Wnętrzarstwo z jednej strony robi się coraz popularniejsze, z drugiej roi się w nim od celebrytów po kilkutygodniowych kursach. Architekci wnętrz często są mniej poważani i muszą udowadniać, że nie są tylko dekoratorami, których zadaniem jest dobranie sofy pod koloru ścian. Czy spotykacie się z pobłażliwym podejściem do waszej pracy?
PM: Robimy projekty zarówno architektoniczne, jak i wnętrzarskie, więc możemy to sobie porównać. Z mojego doświadczenia architekci wnętrz w ogóle nie są traktowani gorzej. Słyszę o tym problemie od różnych osób, ale w naszej karierze nigdy nie spotkaliśmy się z brakiem szacunku, bo robimy akurat projekt wnętrza. Nawet nie wiem, czy architektom nie jest trudniej, bo obowiązuje ich więcej formalności i przepisów więc pewne rzeczy są trudniejsze do przeprowadzenia niż we wnętrzach. Rynek jest ogromny, jest więc potrzeba różnych projektów – nie mam problemu z tym, że on się zagospodarowuje. Widzieliśmy źle zrobione projekty renomowanych pracowni czy wykształconych architektów wnętrz. To, czy jesteś po kursie, czy po studiach wg mnie nie ma takiego znaczenia – dobre i złe projekty mogą robić i jedni, i drudzy. Mamy na to świetny przykład: jeden z naszych inwestorów zlecił zrobienie wnętrza dwójce artystów, którzy nie mieli wystarczającego przygotowania ani doświadczenia architektonicznego. W końcu poprosił nas o pomoc. Artyści zrobili świetne wnętrze, a my pomogliśmy je zrealizować od strony technicznej i przepisów prawa.
Skoro wykształcenie nie ma znaczenia, jak inwestor ma wybrać dobrego architekta?
PM: Najważniejszą osobą w projekcie nie jest architekt, a inwestor właśnie. Nie wystarczy wybranie dobrego architekta, trzeba też dobrze przeprowadzić proces: podjąć dużo dobrych decyzji, wybrać wykonawców i dostawców. Nie ma na to jednej recepty. Myślę, że ważna u projektanta jest umiejętność słuchania. Ogólnie może wydawać się się, że to proste: zaproponuje się projekt, inwestor wyrazi opinię, wprowadzi się korektę i to tyle. Ale tak naprawdę dobry architekt musi umieć zadać właściwe pytania i mieć odwagę w kwestionowaniu pomysłów inwestora. Brief to trochę za mało, trzeba dotrzeć do prawdziwych powodów i potrzeb zamawiającego.
KP: Będąc inwestorem, warto sprawdzić, czy osoba jest w stanie przeprowadzić ten proces dalej. My zawsze pozyskujemy klientów za pomocą naszych realizacji, stronimy od robienia PR-u na wizualizacjach, bo one same w sobie niewiele znaczą.
PM: Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, do czego tak naprawdę jest ci potrzebny projektant. Chcesz mieć projekt tani czy drogi, na całe życie czy na krótko? Być może zależy ci na popularności i chcesz mieć projektanta celebrytę z telewizji – to jest zupełnie okej. My też nie jesteśmy projektantami dla każdego i nie zrobimy każdego przedsięwzięcia.
Waszym zdecydowanie najpopularniejszym projektem jest wnętrze restauracji Va Bene Cicchetti w Warszawie. A który projekt był dla was przełomowy?
KP: Sklep KOPI na Oleandrów, również w Warszawie. To był pierwszy projekt, który był publikowany na całym świecie: ukazał się m.in. we „Frame” „ArchDaily” „i-D Magazine”, mieliśmy wywiady z dziennikarzami z Nowego Jorku. Pojawił się w wielu książkach i rozpoczął nasz proces projektowania tzw. architektury doświadczeń. Butiki mają dawać pełny obraz marki i przenosić cię do innego świata, mieć w sobie zawartą jakąś opowieść. My zawsze w to wierzyliśmy.
PM: Va Bene było przypieczętowaniem tego procesu. Wiedzieliśmy, że to jest mocny koncept, ale nie projektowaliśmy go z myślą o konkursach czy magazynach. Inwestorzy przyszli zresztą z briefem pod zdecydowanie bardziej klasyczny lokal.
KP: Ludzie często przychodzą do nas po to, żebyśmy zrobili coś więcej, niż oczekują. Za każdym razem, gdy uważamy że brief jest za mało interesujący, staramy się wyjść z zupełnie inną, może czasami nawet kontrowersyjną propozycją.
PM: Zawsze szczerze gadamy z inwestorami i krytycznie podchodzimy zarówno do swoich pomysłów, jak i do wytycznych inwestora. Nigdy nie zdarzyło się nam, żeby inwestor nam odmówił, kiedy proponowaliśmy lepsze rozwiązania. Nie wyobrażamy sobie zrobić złej koncepcji, bo inwestor tak chce. Zawsze proponujemy coś więcej.
KP: To też rola architekta, który ma wiedzieć więcej niż inwestor i swoją wiedzą się dzielić. Od niedawna udaje nam się realizować współprace z artystami, które proponowaliśmy inwestorom od zawsze. Takie działanie nadaje projektowi dużo więcej wartości, mocy i sensu. Jesteśmy szczęściarzami, że na pokładzie mamy pomoc Oli Niepsuj z jej niewiarygodnym dorobkiem artystycznym. Marzy mi się, żeby mieć w zespole projektowym socjologa czy filozofa. Dużo rozmawiamy o społecznych aspektach architektury, ale przydałaby się specjalistyczna perspektywa.
Do czego interesującego ostatnio przekonaliście inwestora?
PM: Dom na Roztoczu. Inwestor chciał zamienić starą stajnię w miejsce do życia. Przy wizji lokalnej odkryliśmy jednak, że tuż obok znajdują się fundamenty starego domu i zapas lokalnego jasnego wapienia. Udało nam się skłonić inwestora do poszerzenia planów i tak stajnia została rozbudowana o część sypialni z łazienką, a fasada tej dobudówki została wykonana z kamienia pozostałego po rozbiórce domu, który stał wzdłuż drogi. Nowa część domu posadowiona jest ok. 80 cm nad ziemią. Wspiera się na czterech dyskretnych filarach, dzięki czemu wydaje się unosić w powietrzu. W ten sposób podkreśliliśmy, jak potrafimy łączyć stare z nowym.
KP: Nie chodziło nam o kopiowanie przeszłości, a raczej o inspirację zmianami zachodzącymi na polskiej wsi. W tym projekcie nie tylko udało się tchnąć nowe życie w to, co zastane, ale też zrobić to w zgodzie z lokalną tradycją. Ponowne użycie starego materiału to nie jest wyłącznie zabieg estetyczny, ale też wpisujący się w ideę zrównoważonego rozwoju. Wykorzystaliśmy nie tylko wapień, ale i dębowe deski pozyskane ze stodoły, a cały projekt – wraz z wnętrzami – został zrobiony przez lokalnych wykonawców.
Projektujecie dużo luksusowych wnętrz. Czym osobiście jest dla was luksus?
PM: Marzy mi się, żeby każda osoba miała luksus w postaci dobrze zaprojektowanej przestrzeni, która spełnia jej oczekiwania. Nie mówię o setkach metrów kwadratowych, ale kiedy patrzę na jakość życia w Polsce, gdzie mieszkania są ciasne i źle zaprojektowane, to myślę sobie, że przyzwoicie zaprojektowanie mieszkanie to u nas luksus. Choć powinien być on standardem.
KP: Dla mnie luksusem jest to, że klienci mogą do nas przychodzić i realizować swoje marzenia – że mają fundusze, żeby to zrobić. Pracujemy na rynku luksusowym i były momenty, kiedy mieliśmy z tym problem etyczny. Czasem budowaliśmy lub zamawialiśmy rzeczy kosmicznie drogie – kiedy opowiadam znajomym o tym, że można przesunąć całe jezioro dla lepszego widoku, ludzie są przekonani, że żartuję.
PM: Sam chciałbym mieć takie przestrzenie, jakie projektujemy, oraz żeby były one dostępne dla moich najbliższych. Poniekąd realizuję to marzenie, robiąc projekty publiczne, w których potem sam mogę przebywać.
KP: Luksus to dla mnie – tak życiowo – komfort, czas i spokój w realizacji wszystkich działań w życiu prywatnym i zawodowym. Brak luksusu to brak czasu na odpoczynek i zastanowienie się. Luksusem dla mnie też będzie praca nad projektami tylko dla przyjemności.
Jak widzicie przyszłość swoją i swojego zawodu?
PM: Myślę, że dużą rewolucją będą narzędzia sztucznej inteligencji. Miałem już okazję zobaczyć kilka z nich w wersji beta. To zdejmie z nas konieczność tych wszystkich czasochłonnych zadań typu analiza chłonności czy nasłonecznienia. Przyspieszy to pracę, dzięki czemu będzie można sprawdzić więcej możliwości i wariantów projektowych oraz mieć więcej czasu na pracę kreatywną.
KP: Wyobrażam sobie, że przy dobrym briefie AI będzie w stanie nawet przejąć część pracy kreatywnej. Ale nie przyjdzie na budowę i nie wyda opinii na temat mockupów i próbek czy efektu zastosowania danego oświetlenia albo wykończenia.
PM: Czym innym jest zobaczyć materiał na projekcie, czym innym w showroomie, a czym innym w ostatecznej przestrzeni. No i ktoś musi napisać wytyczne i kierować procesem, więc za każdą realizacją AI będzie stał człowiek, nawet jeśli nie będzie to architekt. Projektowanie jest wciąż bardzo ekskluzywne, więc jeśli rozwój sztucznej inteligencji ma sprawić, że stanie się bardziej dostępne, to mnie to bardzo cieszy. Z drugiej strony, jeśli zaprojektowanie każdego stylu wizualnego będzie na wyciągnięcie ręki, to może inne wartości niż estetyka staną się ważne – na przykład ekologia.
KP: Jeśli chodzi o przyszłość NOKE, pracujemy nad tym, żeby przekształcić się ze stacjonarnego biura w międzynarodową platformę współpracy. Pandemia sprawiła, że projektowanie mocno odkleiło się od konieczności posiadania siedziby. Marzy nam się, żeby jeździć po świecie i robić projekty w Singapurze czy Mediolanie. A to już powoli zaczyna się dziać.