Siła połączeń
– Na co dzień siadamy przy czystym biurku w pięknym wnętrzu i zaczynamy projektować elementy, które są mocno komercyjne. One rozwijają dalej świat, też w zakresie konsumpcji, bo tworzymy piękne hotele, apartamenty, domy itd. Myślę, że znalezienie czasu na działalność charytatywną jest jakimś rozwiązaniem na odnalezienie sensu – z siostrami bliźniaczkami, Magdą Federowicz-Boule i Anną Federowicz, które prowadzą pracownię wraz z Jarosławem Gwoździem, rozmawiamy o początkach połączenia ich biur projektowych pod marką Tremend, oraz czego polska architektura może nauczyć się z zagranicy.
Magda Federowicz-Boule i Anna Federowicz, fot. Bartek Barczyk
Marcin Szczelina: Ten numer „Architecture Snob” jest o uważności i trosce w architekturze. Co znaczą dla was te dwa pojęcia?
Magdalena Federowicz-Boule: Myślę, że musimy wrócić do korzeni, czyli do architektury społecznej i prostej. Jest ona dla mnie chociażby tym, co robiliśmy w gronie Architektów Bez Granic, których jestem współzałożycielką. Stworzyliśmy ekologiczny dziedziniec dla fundacji Dajemy Dzieciom Siłę – maleńką przestrzeń w Warszawie przy ul. Przybyszewskiego. Pracowaliśmy nad tym pro bono, żeby pomóc drugiemu człowiekowi. Tak właśnie postrzegam architekturę – jako coś od człowieka dla człowieka. Ponadto myślenie o modułowości, prostocie i multifunkcjonalności jest teraz przyszłością i dotyczy to zarówno krajów rozwijających się, jak i rozwiniętych.
Anna Federowicz: Teraz zaczynamy robić projekty zagraniczne. Żeby je wygrać, musimy być konkurencyjni w designie, ciekawi, dbać o detal. Ważna jest dla nas kreatywność – uczyłyśmy się jej i próbujemy ją w sobie rozwijać. Ważny jest też powrót do bazy – zrozumienie dla kogo i po co robimy architekturę. To zaczyna być bardzo ważne współcześnie. Świat powiedział sobie „nigdy więcej wojen”, ale mamy już co najmniej dwie poważne, a zapewne rozgrywa się ich więcej na poziomie lokalnym.
W Strefie Gazy ginie kilkaset osób dziennie, a dodatkowo wciąż trwa wojna za naszą wschodnią granicą. Mówi się, że musimy totalnie zmienić nawyki – nie tylko w nas, ale też w sposobie, w jaki tworzymy architekturę. To, co dzieje się na świecie, skłania do refleksji o sensowności wszystkich podejmowanych działań.
MF-B: Byłam ostatnio na wspaniałym wykładzie geopolitycznym w Cannes, który dotyczył wspomnianych przez ciebie wojen i mogę powiedzieć, że to wszystko, co dzieje się na świecie, jest przerażające. W świetle takich zjawisk rzeczywiście zadajesz sobie pytanie, po co robisz to wszystko, co akurat robisz. Nic nie jest proste ani ewidentne, jak np. wojna izraelsko-palestyńska. Trudno jest w tym wszystkim odnaleźć się jako człowiek i zająć jasne stanowisko.
AF: Miałyśmy z Magdą zaszczyt pojechać do Ukrainy w sprawie dwóch projektów. Nasza fizyczna obecność nie była tam potrzebna, natomiast ważne było samo mentalne wsparcie osób na miejscu. To pokazało, że świat dalej funkcjonuje i możemy na siebie liczyć.
A w jaki sposób inicjatywa Architektów Bez Granic przekłada się na realne działania?
MF-B: Dziedziniec fundacji Dajemy Dzieciom Siłę był realnym działaniem, reszta jest już dosyć teoretyczna. Jesteśmy w kontakcie z różnymi uniwersytetami i działaczami, niedawno odbył się zjazd w Kopenhadze. Kiedy były problemy w Nepalu związane z trzęsieniem ziemi, to projektowaliśmy toalety teoretyczne w ramach ćwiczeń, ale część z nich została wdrożona do realizacji. To były miejsca pełniące też funkcję łaźni dla kobiet, a znajdowały się przy małych stacjach benzynowych i w dużych miastach. W Ugandzie robiliśmy teoretyczny projekt też dotyczący obiektu dla lokalnej społeczności – miejsca spotkań przy nabieraniu wody. Odzywają się do nas architekci potrzebujący pomocy finansowej, tylko że to nie jest nasza działalność. Możemy za to wspierać inicjatywy odbudowy.
AF: Na co dzień siadamy przy czystym biurku w pięknym wnętrzu i zaczynamy projektować elementy, które są mocno komercyjne. One rozwijają dalej świat, też w zakresie konsumpcji, bo tworzymy piękne hotele, apartamenty, domy itd. Myślę, że znalezienie czasu na działalność charytatywną jest jakimś rozwiązaniem na odnalezienie sensu. Pomoc mojej poprzedniej pracowni przy budowie szkoły na Haiti, była realnym działaniem. Powstała przepiękna placówka oświatowa, ale cały proces wiązał się z walką z lokalnymi władzami i systemem.
Mówimy o tym, żeby komercyjne wnętrza były jak najbardziej zrównoważone, co jest dużym wyzwaniem we wnętrzach, bo mamy w tym obszarze niewiele certyfikacji. Czy w swojej pracy próbujecie stawiać na bardziej ekologiczne rozwiązania? To może być trudne, bo są droższe, a inwestorski Excel jest nieugięty.
MF–B: U nas zadziałała intuicja, bo zaczynałyśmy od przebudowy starych postkomunistycznych hoteli Orbis, które nazywałyśmy lochami, bo były olbrzymimi niewykorzystanymi w pełni przestrzeniami. Już wtedy był w nas duch ekologii, tylko akurat nie nazywałyśmy tego w ten sposób, bo w określonym budżecie trzeba było po prostu sporo materiałów zachować i nie wyrzucać wszystkiego na wysypisko. Wydarzył się recycling i upcycling. Dalej się trzymamy tej intuicyjnej ekologii, bo to jeden z filarów, które sobie postawiłyśmy za cel. Najpierw zatrzymujemy i reanimujemy to, co możliwe, a dopiero potem myślimy o nowych materiałach. A jeśli one, to lokalne – dla minimalizacji drogi transportu. To, że ekologiczne materiały są droższe, nie ma moim zdaniem aż takiego znaczenia, bo tworzymy obiekty, które pobierają mniej energii i same w sobie sporo kosztują. W dłuższym użytkowaniu ich rentowność jest jednak dużo lepsza.
AF: Z jednej strony jest to, co my jako architekci możemy zrobić. Z drugiej – jakie firmy wybierzemy. Sprawdzamy, czy produkują w sposób ekologiczny oraz jak transportują swoje produkty. Jesteśmy też połączeni z budynkami, które projektujemy masowo. Mają certyfikaty i ich odpowiednie hierarchie. Przekonujemy inwestorów, żeby przyjmować takie podejście. Obecnie na certyfikatach zaczyna się robić nawet mieszkaniówki. Cena sprzedaży też powinna być uzależniona od tego, jak obiekt później funkcjonuje i ile kosztuje jego eksploatacja, co nie jest częstym podejściem nawet w produktach. Kiedyś produkowaliśmy sprzęty do domu, które potrafiły przetrwać w dobrym stanie ponad 20 lat, a dziś ich cykl życia jest bardzo skrócony. Pytanie, dokąd my wszyscy zmierzamy.
Chciałbym się trochę cofnąć do początku i zapytać was, kiedy stwierdziłyście, że chcecie się zająć projektowaniem i w ogóle architekturą?
MF-B: Takiego momentu nigdy nie było. My jesteśmy z czasów, kiedy wszystko było bardzo proste w życiu. Nie pochodzimy z bardzo zamożnej rodziny i żeby np. zrobić sobie zabawkę, to razem budowałyśmy domki dla mrówek z patyczków. Jeszcze wtedy nie wiedziałyśmy, że będziemy architektkami. Dla mnie wybranie architektury na studiach wiązało się po prostu z tym, że uwielbiałam rysować, budować i tworzyć.
AF: Też postawiłabym nacisk na kreatywność, która wychodziła z nas już od najmłodszych lat. Oprócz rysunku byłyśmy dość mocne z matematyki, co podkreśla aspekt inżynierski. Poszłyśmy nie tylko w architekturę wnętrz, ale również w tworzenie i kreowanie budynków, bo to nierozłączne na Politechnice Warszawskiej. Miałyśmy też okazję studiować w USA w ramach wymiany – tam było podobne podejście. Poza wszystkim nasza wczesna dorosłość przypadła na trudne dla Polski czasy, więc myślałyśmy o tzw. solidnych zawodach, do których bycie architektką się zalicza.




Dworzec Metropolitalny w Lublinie projekt Tremend_fot. Rafał Chojnacki
Wiem, że na początku osobno prowadziłyście swoje pracownie. Kiedy był moment, że jednak postanowiłyście, że czas połączyć swoje siły?
MF-B: Prowadziłyśmy je osobno, bo w życiu bliźniąt każde szuka swojej tożsamości.
AF: Zaczęło się od tego, że żyłyśmy w komunizmie, gdzie ubrania były na kartki. Jak tata kupował nam buty, to nawet nawet one wyglądały tak samo.
MF-B: Poszukiwanie wspomnianej tożsamości to też oddzielenie się od siebie na dłuższy czas, żeby każda się odnalazła i odkryła, co chce robić. Finalnie zderzyłyśmy się w podobnym punkcie, bo tworzyłyśmy obie architekturę kubaturową i projekty większych wnętrz.
AF: My też należymy do tych sióstr, dla których każde jabłko musi być podzielone idealnie równo na pół, co do milimetra. To ma oczywiście swoje zalety, bo nikt nie jest nigdy pokrzywdzony, ale budzi też konkurencję, która na początku spowodowała, że stwierdziłyśmy, że nie możemy razem pracować. Za bardzo się przyjaźniłyśmy i kochałyśmy. Wiedziałyśmy, że zanim nastąpi połączenie, to każda z nas musi zdobyć coś tylko swojego.
MF-B: Do tego się dojrzewa. To proces absolutnie każdego bliźniaka, że musi się odnaleźć, żeby potem robić interesujące rzeczy w grupie, szczególnie ze swoją biologiczną drugą połówką.
AF: Zaczęłyśmy się najpierw łączyć w dużych tematach, np. Łódź Fabryczną robiłyśmy razem. Zrozumiałyśmy, że łatwiej jest zrobić taki duży temat z dwoma pracowniami.
MF-B: Każda z nas ma też inne doświadczenie. Ja trochę mieszkałam i pracowałam we Francji.
AF: Ja z kolei pracowałam w Luksemburgu oraz w Belgii. To wszystko elementy frankofońskie, ale każda z nas obrała najpierw swoją własną solidną i ciekawą ścieżkę.


Co było najważniejszym wspólnym projektem, który pokazał waszą siłę, wspomniana Łódź Fabryczna?
MF–B: To projekt, na którym dużo się razem nauczyłyśmy – współpracy, zarządzania ludźmi, branżami i detalami. Był jednocześnie trudny, bo olbrzymi, przewymiarowany i od początku miał nierealne założenia francusko-holenderskie. Miał być dworcem jak w Rotterdamie czy Lyonie, powodującym rozwój miasta, pewnym rodzajem rewitalizacji przestrzeni.
AF: Ja bym na to szerzej spojrzała, bo pamiętamy czasy, kiedy w Polsce nie było w ogóle dróg, a teraz mamy dobrą siatkę autostrad. Kiedyś mogliśmy pomarzyć, żeby wsiąść w Warszawie i wysiąść w Paryżu za kilka godzin. Może uda nam się też zrobić tak, że będziemy częścią europejskich szybkich kolei. Projekt Łódź Fabryczna ożywił miasto, które się wyludniało przez bliskość do stolicy. Wokół pojawiły się biurowce i hotele, a jeśli będziemy łączyć to z koleją, to nastąpi jeszcze większe ożywienie. Tym bardziej, że na trasie jest również Poznań, o którym też kiedyś mówiono, że się wyludnia. Wielki dworzec to bardzo ciekawe wyzwanie, bo wszystkiego się uczymy, mamy konsultantów.
MF-B: Z tego wyrósł mniejszy projekt w Lublinie, który przemyśleliśmy od początku do końca. Założenia programowe z miasta były takie, że autobusy dalekobieżne i miejskie mają być praktycznie w centrum. To z jednej strony budziło nasze kontrowersje, ale z drugiej wywiązała się później na ten temat długa debata. Okazało się, że ten swoisty hub komunikacyjny wyeliminował np. konieczność przemieszczania się taksówkami, co samo w sobie jest ekologiczne. Doszły do tego inne założenia – pompy ciepła, betony kumulujące i oddające energię czy naturalne przewietrzanie.
AF: Z przetargu publicznego mogła wyjść zwykła wiata, a skończyło się projektem praktycznie konkursowym.
Dużo mówimy o sukcesach architektów za granicą. Tymczasem często wchodząc na strony pracowni z zestawień najbardziej znanych na świecie biur projektowych, trudno odgadnąć, co jest wizualizacją, a co realizacją. Was w tych zestawieniach niestety nie widzę, a wiem, że wychodzicie mocno poza kontekst polski i macie w tym obszarze sporo sukcesów.
MF-B: Za granicę jedzie się dzięki ciężkiej pracy, projektów niestety nie szuka się na ulicy. Na początku byłyśmy mocno związane z galeriami handlowymi. Miałyśmy sporo inwestorów z Francji czy RPA, lecz oni inwestowali w Polsce. Galerie handlowe z czasem przestały być doceniane, więc nasi partnerzy zagraniczni zaczęli rozwijać się w hotelarstwie. Zabrali nas w tym ze sobą. Jeździłyśmy do Francji, a oni nas szkolili, jak tworzą swoje marki – Novotel, Mercure, MGallery, Pullman czy Accor. Z tą ostatnią siecią hotelową wygrałyśmy dwa zagraniczne konkursy w Budapeszcie. Wtedy po raz pierwszy wystartowałyśmy z Anglikami i Francuzami w zamkniętym konkursie i wygrałyśmy. Zaczęłyśmy się też rozwijać w innych brandach – Marriott, Hilton, Vienna House, IHG, MENNINGER.
AF: Warto dodać, że w konkursach zagranicznych nie wygrywa się najniższą ceną, tylko designem.
MF-B: Też opowieścią, którą kreujemy wokół projektu.
AF: Poza tym mamy klucze do paru obiektów, co jest dowodem, że nie operujemy tylko wizualizacjami. To otwiera drzwi.
MF-B: Wcześniej polonizowałyśmy francuskie projekty, teraz jesteśmy równorzędnymi konkurentami w konkursach międzynarodowych jako Polacy. Solidności nigdy w naszym narodzie nie brakowało, natomiast designu uczyłyśmy się podczas odwiedzania hoteli, które nasi partnerzy zagraniczni uważali za szczególnie warte uwagi.
Jakie to uczucie, kiedy jedzie się za granicę i widzi się tam swoje obiekty w znanych europejskich miastach?
MF-B: Jesteśmy z siebie zadowoleni – szczególnie dlatego, że uczyłyśmy się od ludzi z zagranicy i nagle stanęłyśmy z nimi do konkurencji. Poza tym są to obiekty, które nasi inwestorzy uważają za sukces. Jestem osobą trochę krytyczną i jak wchodzę do gotowego obiektu, to mam wrażenie, że zawsze można było zrobić coś lepiej.
AF: To są przemyślenia, z których wyciąga się wnioski na przyszłość, żeby projektować jeszcze lepiej, bardziej funkcjonalnie i designersko. Jedno jest stałe – staramy się zawsze, żeby nasze obiekty były ponadczasowe – bez krzyczących kolorów i materiałów.
Wasza pracownia jest liczna, znajdujecie w jej prowadzeniu przestrzeń na działania kreatywne?
MF-B: Zatrudniamy ok. 100 ludzi, w tym 9 w dziale sanitarnym. Jeden z naszych wspólników jest inżynierem, mamy też trochę osób zarządzających projektami. Samych architektów jest blisko 80.
AF: Naszą siłą może być to, że jak się połączyłyśmy, to nasz wspólnik Jarek, który odpowiada za sferę techniczną, daje nam przestrzeń na kreację. Uczestniczymy w rozmowach z inwestorami o koncepcie i rozwoju projektu. Ja jestem przynajmniej co 3 tygodnie na budowie, a są projekty, gdzie obecność jest cotygodniowa. U Magdy jest podobnie. Możemy sobie na to pozwolić, bo mamy duże wsparcie techniczne.
Pracując ze sobą, zapewne zdarzają się wam momenty sprzeczek, to naturalne w procesie projektowym. Jak udaje wam się łączyć wspólną pracę z siostrzeństwem?
MF-B: Byłyśmy zawsze rodziną włoską, jeśli chodzi o ekspresję. My bardzo lubimy spędzać ze sobą czas, nie tylko w pracy, ale też na wakacjach. Mamy podobną energię i zainteresowania. Jak jedziemy w góry, to lubimy się tak zmęczyć, żeby nie mieć na nic siły. Spięcia oczywiście się też zdarzają przez ilość spędzanego razem czasu.
AF: Po to mamy własne rodziny i sporo przyjaciół, żeby znajdować wśród nich azyl.
Czego wam życzyć na koniec?
MF-B: Optymalnej ilości czasu pracy.
AF: My mamy bardzo dużo energii, a z drugiej strony potrzebujemy też wyciszenia.
MF-B: Też więcej projektów zagranicznych, bo są świetną przygodą kulturową. My od zawsze kochałyśmy podróże – to nasza druga noga niezwiązana z biznesem. Jeśli da się je wprowadzić do firmy, jest to powód do kochania swojej pracy. Oczywiście bywa to męczące, ale siedzenie tylko w Polsce byłoby ograniczające.
MF-B: Czasami potrafię pojechać do swojego domu we Francji na 4 dni tylko po to, żeby tam się wyciszyć, ale pracuję tam tak samo.
AF: Takie wyjazdy to nie tylko wyciszenie, ale też zmiana otoczenia. To równie ważne, co spotykanie się z ludźmi.
Wywiad ukazał się w 8 numerze magazynu Architecture Snob.




