Nie boję się budować od zera
Nie projektuje z pozycji ego, tylko potrzeby. Łączy pasję z precyzją, strategię z intuicją, a biznes ze sztuką. W OMNIRES zrewolucjonizowała wszystko – od tożsamości marki, przez strukturę organizacyjną, aż po jakość produktów. Zawsze w swoim tempie, z wewnętrznym kompasem. O byciu kobietą, liderką, twórczynią i partnerką – z Pauliną Shacalis rozmawia Marcin Szczelina.

Zdjęcie/Photo: Vlad Baranov
Marcin Szczelina: Paulino, to pytanie jest pozornie proste, ale bardzo mnie interesuje. Kim jesteś dzisiaj i jaka była Twoja droga, by się tu znaleźć?
Paulina Shacalis: Myślę, że jestem osobą, która nie boi się wchodzić w nowe przestrzenie – nawet jeśli wymagają one przebudowy od fundamentów. Dziś zarządzam OMNIRES i odpowiadam za jego kierunek rozwoju – strategiczny, kreatywny, produktowy. Ale nie był to oczywisty ani linearny proces. Od najmłodszych lat miałam kilka silnych zainteresowań, które – choć wydawały się rozbieżne – złożyły się na to, co dziś robię. Z jednej strony – matematyka, fizyka, ścisły umysł. Z drugiej – pasja do rysowania, malowania, eksperymentowania z materią. Trzecia sfera to filozofia, myślenie abstrakcyjne i refleksyjne. Przez chwilę rozważałam architekturę, ale wybrałam kierunek bardziej „bezpieczny”, czyli biznes. Studiowałam w Cambridge, potem pracowałam w Londynie – najpierw w agencjach brandingowych, potem w Unilever. To było cenne, ale też pouczające – zrozumiałam, że jestem osobą, która potrzebuje wpływu, procesu od A do Z, poczucia sensu i integralności.
Czyli chęć kontroli była motorem?
Chęć uczestniczenia we wszystkim. Kontrola to jedno, ale ja potrzebuję zanurzenia. Chcę rozumieć, jak działa cały ekosystem. W agencjach miałam styczność tylko z fragmentem marki, w korporacji – ze strukturą, ale bez kreacji. OMNIRES dał mi coś innego – możliwość projektowania nie tylko rzeczy, ale systemów, myślenia, komunikacji. To jest dla mnie najciekawsze – ten moment, kiedy różne dziedziny się stykają. Interdyscyplinarność to nie moda, to przyszłość.
W jaki sposób zaczęła się Twoja praca w firmie?
To był przypadek i przeznaczenie. W czasie urlopu macierzyńskiego zaczęłam pomagać przy marce – najpierw przy rebrandingu, potem przy stronie internetowej. Mój tata – współzałożyciel firmy – nigdy nie naciskał, wręcz przeciwnie. Był sceptyczny. Może nie chciał mnie obciążać, a może bał się konfliktu w relacjach rodzinnych. Ale ja czułam, że mogę coś wnieść. Po nowej identyfikacji przyszły kolejne etapy: nowa architektura informacji, sesje zdjęciowe, zmiana języka komunikacji, transformacja kultury organizacyjnej, procesy rekrutacyjne. Przeszłam przez każdy poziom, ucząc się w praktyce. Weszłam do firmy jak do laboratorium – z pokorą i ogromną ciekawością.
Aż w końcu przejęłaś zarządzanie.
Stopniowo. I bardzo naturalnie. Zaczęłam od marketingu, potem produkt, a w końcu – struktura całej organizacji. Dziś jestem dyrektorką zarządzającą i kreatywną, ale to przyszło przez działanie, a nie przez tytuł. Dla mnie zawsze najważniejsze było: co jeszcze można poprawić? Gdzie coś nie działa? Jak możemy zrobić to lepiej, mądrzej, piękniej? OMNIRES w ciągu kilku lat przeszedł ogromną zmianę – dziś to marka rozpoznawalna, z silnym głosem i międzynarodowymi ambicjami; to marka nagradzana za jakość wzornictwa w prestiżowych konkursach, jak Red Dot Design Award, German Design Award czy nasz rodzimy Must Have; to marka ceniona przez swoich klientów za wysoką jakość produktu oraz wsparcie, na które zawsze mogą liczyć. Ale za tym wszystkim stoi codzienna praca, setki decyzji i dużo ryzyka.
Zaczęłaś też projektować produkty. Co Cię do tego pchnęło?
Na początku czułam ogromny respekt. Dlatego współpracowałam z projektantami – Pawlak & Stawarski, Mają Ganszyniec. Ale im więcej miałam styczności z procesem, tym bardziej czułam potrzebę mówienia własnym językiem. Uwielbiam design – nie dla estetyki samej w sobie, tylko dla jego narracyjnego potencjału. Projekt to opowieść o użytkowniku, o funkcji, o emocji. Dziś współpracuję z osobami, które technicznie wspierają moje koncepcje – robię szkice, opowiadam formę, kształt, detale. Nie projektuję w programach 3D, ale dokładnie wiem, czego chcę. Czasem to opowieść o wodzie, czasem o materiale, czasem o pewnym napięciu estetycznym, które chcę zbudować w przestrzeni.
Nie miałaś pokusy, by wszystko tworzyć sama?
Mam ogromny szacunek do współpracy. Wierzę, że dobre rzeczy powstają wtedy, kiedy różne perspektywy się spotykają. Ale tak – są momenty, kiedy wiem, że coś muszę zrobić sama. Że to musi wypłynąć ze mnie w całości. Design jest dla mnie formą opowieści – i czasem ta opowieść ma tylko jednego autora. Ale jako marka jesteśmy otwarci – OMNIRES to także przestrzeń dla innych projektantów. Budujemy kolekcje o różnych tożsamościach, ale wszystkie muszą mieć ten sam rdzeń: jakość, konsekwencję, sens.
Czy jako kobieta miałaś wrażenie, że musisz udowadniać więcej?
Oczywiście. Ale nie chcę budować narracji ofiary. Tak po prostu jest – i trzeba umieć się w tym odnaleźć. Trzeba działać. W moim przypadku trudniejsze było to, że jestem „z rodziny”. Musiałam pokazać, że nie przyszłam do firmy po miejsce, tylko po odpowiedzialność. Nikt nie dał mi taryfy ulgowej. Dziś jestem dumna z tego, że przeszłam tę drogę – pełną wątpliwości, ale też momentów prawdziwej sprawczości.
Zarządzasz firmą, projektujesz, jesteś mamą – jak łączysz te role?
Nie wierzę w perfekcyjny balans. Wierzę w uważność. W czytanie siebie. Czasem jestem cała dla pracy, czasem cała dla rodziny. Ale zawsze zadaję sobie pytanie: czy to, co robię, jest w zgodzie ze mną? Mam momenty przesytu, wypalenia, zwątpienia – ale to normalne. Kluczem jest świadomość. I ludzie. Mam wokół siebie wspaniały zespół, który mnie wspiera. Delegowanie to nie tylko przekazywanie zadań – to akt zaufania. Tego się nauczyłam.
Co daje Ci największą satysfakcję?
Proces. Widzenie, jak coś, co powstało w mojej głowie, materializuje się i zaczyna żyć własnym życiem. Ale też wpływ – że zmieniam firmę, ludzi, sposób myślenia o produkcie. Satysfakcja to nie tylko efekt, ale też droga. Lubię, kiedy rzeczy się dzieją. Ale jeszcze bardziej lubię, kiedy dzieją się dobrze.
A sukces? Jak go definiujesz?
Sukces to dzień, który kończę z poczuciem sensu. Nie chodzi o nagrody, zasięgi, targety. Chodzi o zgodność z sobą. O świadomość, że to, co robię, nie jest przypadkowe. Że jestem tam, gdzie chcę być – choć nie zawsze jest łatwo. Sukces to wolność. Decydowania. Myślenia. Bycia.
Jak rozumiesz dziś odpowiedzialność projektowania?
Każda decyzja projektowa – nawet najmniejszy detal baterii czy forma uchwytu – niesie ze sobą konsekwencje. Dla użytkownika, dla środowiska, dla kultury wizualnej. Projektujemy nie tylko obiekty – projektujemy nawyki, doświadczenia, myślenie. Odpowiedzialność to uważność. Dobre wzornictwo nie narzuca się, ale towarzyszy. I nie kończy się na estetyce – sięga aż po produkcję i cykl życia produktu. To jest dziś standard, a nie luksus.
Czy czujesz, że jako marka wpływacie na edukację estetyczną?
Zdecydowanie. To nasza odpowiedzialność. Przez lata design w Polsce był traktowany bardzo technicznie – jako coś dodatkowego, a nie fundamentalnego. My pokazujemy, że można myśleć o łazience jak o narracji. Że bateria może być subtelna jak biżuteria albo brutalna jak rzeźba. I że użytkownik zasługuje na tę jakość nie tylko w apartamencie w Londynie, ale w zwykłym mieszkaniu w Rzeszowie. Estetyka nie jest elitarna – jest demokratyczna, jeśli się ją dobrze opowie.
Jakie masz podejście do ryzyka?
Ryzyko to paliwo. Nie jestem lekkomyślna, ale nie wierzę w rozwój bez eksperymentu. Najgorszy scenariusz to stagnacja. Wiele decyzji podejmowałam na przekór schematom – zmiany, które wydawały się zbyt radykalne, nowe modele współpracy, nowe kolekcje. Nie wszystko się udaje. A czasem właśnie z błędu wychodzi coś nieoczekiwanie dobrego.
Co dziś znaczy dla Ciebie kobiecość w kontekście zawodowym?
To nie jest dekoracja, to postawa. To empatia, zdolność słuchania, otwartość na proces. Ale też siła, pewność i klarowność. Długo funkcjonowaliśmy w systemie, który premiował twardość. Dziś wchodzimy w moment redefinicji. Kobiecość to nie przeciwieństwo męskości – to inna jakość. I nie chodzi o to, by mówić głośniej, tylko by mówić własnym głosem.
Gdybyś mogła zostawić po sobie jedną myśl – dla kobiet w branży kreatywnej, dla projektantek, menedżerek, mam, twórczyń – co by to było?
Że nie musimy spełniać cudzych oczekiwań, by być kompletne. Że warto mieć odwagę być sobą – z całą złożonością, emocjami, ambicjami, zmęczeniem, intuicją i racjonalnością. Nie musimy być ani silne, ani miękkie. Mamy prawo być różne – w różnych momentach. I że nasz głos nie wymaga pozwolenia. Trzeba się prostu wypowiedzieć. Pewnie. Prawdziwie. Własnym tonem.
Wywiad pochodzi z 9go numeru magazynu Archisnob. Magazyn dostępny tutaj.




