Gdzie te talenty?

 

Coraz więcej mówi się o sukcesach polskich architektów zagranicą. Gdy się jednak patrzy z zewnątrz, sprawy mają się nieco inaczej.  

 

Adrian Krężlik

Mnie, który jestem okropnie polski i okropnie przeciw Polsce zbuntowany, zawsze drażnił polski światek dziecinny, wtórny, uładzony i pobożny. Polską nieuchronność w historii temu przypisywałem. Polską impotencję w kulturze – gdyż nas Bóg prowadził za rączkę. To grzeczne polskie dzieciństwo przeciwstawiałem dorosłej samodzielności innych kultur. Ten naród bez filozofii, bez świadomej historii, intelektualnie miękki, duchowo nieśmiały, naród, który zdobył się tylko na sztukę „poczciwą” i „zacną”, rozlazły naród lirycznych wierszopisów, folkloru, pianistów, aktorów, w którym nawet Żydzi się rozpuszczali i tracili jad”.

 

„Dzienniki” Witold Gombrowicz

Jan Sowa w swojej znakomitej książce „Fantomowe Ciało Króla” rozszerza gombrowiczowski osąd do krajów Międzymorza. Twierdzi, że Europa Wschodnia i Środkowa nie ubogaciła kultury, sztuki czy nauki europejskiej i światowej o nowe myśli i wartości. W swojej książce wielokrotnie podkreśla wtórność twórców tego regionu. Pisze, że trudno wskazać węgierski styl w malarstwie, rewolucyjną ideę stworzoną w Rumunii czy wreszcie polski styl architektoniczny. Wydaje się jednak, że teza Sowy nie jest do końca sprawiedliwa – przecież Chopin czy Kafka pochodzili z tej części świata. Trudno jednak dyskutować z tym, że Polska jest umiejscowiona na peryferiach. Historycznie takie stwierdzenie odnosi się najpierw do położenia geograficznego, ale z biegiem lat można uznać, że mówimy też o peryferiach mentalnych, obyczajowych i kulturowych. Patrząc jednak przez pryzmat kultury postinternetowej, budzi się w nas nadzieja, że wiedza pomiędzy centrum a peryferiami przepływa swobodnie w dwie strony, a wartościowanie kultury centrum wyżej przestanie mieć miejsce.

 

NFM / fot. Łukasz Rajchert

 

 

O podobnych aspektach demokratyzacji i dehierarchizacji kultury pisze Bauman w książce „Kultura w płynnej nowoczesności”, wskazując na zacieranie się granic między kulturą „wysoką” a „popularną”. Analogiczne wnioski możemy dziś wysnuć dla opozycji centrum (centra) – peryferie. Wydaje się, że centryczność zastępuje najpierw policentryczność, by ostatecznie znieść termin peryferiów.

 

Ostatnie 30 lat znacząco zmieniło obraz kraju nad Wisłą. Szybka modernizacja miast i wsi miała pomóc w dogonieniu Europy. Wybudowaliśmy ponad 30 (sic!) stadionów sportowych, wszystkie 14 lotnisk, przynajmniej 10 sal koncertowych i kilkanaście muzeów. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że to był – albo ciągle jeszcze jest – moment, kiedy można pokazać się w całej krasie, zaznaczyć swoją obecność na architektonicznej mapie Europy i dołączyć do gildii europejskich architektów. Być może grono utalentowanych projektantów skrywało się za „żelazną kurtyną”, by wreszcie móc rozpostrzeć skrzydła i wnieść do dyskusji doświadczenia, wartości i oryginalne pomysły. Niestety stało się inaczej.

 

„Prestiżowe” nagrody

 

Coraz częściej media informują, że kolejny Polski budynek dostał nagrodę albo o tym, że architekci, najczęściej młodzi, otrzymali nagrodę w prestiżowym konkursie. Czy jednak rodzimi architekci są obecni się w europejskim i międzynarodowej dyskusji o architekturze? Czy otrzymują naprawdę ważne nagrody lub wygrywają konkursy architektoniczne? Czy polskie pracownie projektują i budują za granicą? Wreszcie, czy rodzimi architekci są zapraszani do jury międzynarodowych konkursów lub na wystawy?

 

Według Stowarzyszenia Architektów Rzeczypospolitej Polskiej w kraju zarejestrowanych jest ok. 13 tys. architektów, porównywalnie z Belgią, więcej niż w Danii i niewiele mniej niż w Portugalii. Gdzie w takim razie chowają się talenty pokroju Geersa, Ingelsa, Utzona, Souto de Moura czy Sizy?

 

Każdego roku na świecie przyznaje się coraz większą ilość nagród architektonicznych. Przy czym nie wszystkie możemy uznać za potrzebne czy prestiżowe. Subiektywna selekcja każe mi wymienić Nagrodę Pritzkera (pierwsza przyznana w 1979), Alvar Aalto Medal (1967), Jane Drew Prize (1998), Praemium Imperiale (1989), Royal Gold Medal (1848), Wolf Prize (1978), Mies van der Rohe Award (1988) i European Prize for Architecture (2010). Do dziś żadna polska pracownia nie została uhonorowana taką nagrodą! Co prawda w 2015 roku Filharmonia w Szczecinie otrzymała nagrodę Miesa van der Rohe, ale za projekt hiszpańskiego studia Barozzi Veiga. Na szczęście pojawiają się kolejne nominacje, które – miejmy nadzieję – zaowocują nagrodami w kolejnych latach.

 

 

NFM / fot. Łukasz Rajchert

Klęska urodzaju

 

Wspomniany wcześniej urodzaj obiektów kulturalnych i infrastrukturalnych możemy zauważyć w każdym większym polskim mieście. Jeśli jednak przyjrzymy się bliżej obiektom, razi w oczy nieobecność rodzimych twórców. Lotniska w Katowicach, Krakowie i Poznaniu zaprojektowali „nasi”. Ale już port lotniczy Fryderyka Chopina w Warszawie to efekt pracy „dzieło” hiszpańskiej pracowni Estudio Lamela. Terminale w Gdańsku i Wrocławiu zaprojektowała niemiecko-polska spółka JSK.

 

Nowe stadiony powstały głównie z myślą o Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej (2012). Za Stadion Narodowy w Warszawie i ten we Wrocławiu odpowiada niemieckie konsorcjum, na którego czele stoi spółka JSK. Niemiecka firma Rhode Kellermann Wawrowsky (RKW Architektur +) była odpowiedzialna za projekt stadionu w Gdańsku. Gdański Teatr Szekspirowski, Centrum Kulturalne w Jordankach, Muzeum Historii Żydów Polskich, Muzeum Śląskie, Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie i Krakowie, salę koncertową Sinfonia Varsovia zaprojektowały firmy z zagranicy.

 

„Fakty mówią same za siebie – do dziś żaden polski architekt tworzący w Polsce nie doczekał się znaczącej realizacji poza krajem”.

 

Oczywiście znajdziemy obiekty wymyślone przez polskie pracownie, jak NOSPR w Katowicach, NFM we Wrocławiu, Centrum Dialogu „Przełomy” w Szczecinie czy Opera w Białymstoku. Proporcja pomiędzy ilością projektów przygotowanych za granicą i w Polsce powinna być jednak odwrotna. Przecież dzięki takim realizacjom zdobywa się przecież doświadczenie i pozycję na rynku.

 

Powodów tej niefortunnej sytuacji jest oczywiście wiele. Do głównych należy na pewno fakt, że większość rodzimych firm projektowych powstała po 1989 r. Młode studia dysponowały – i wciąż dysponują – niskim kapitałem, ograniczoną ilością projektantów i konsultantów, trudno im więc rywalizować z pracowniami, które funkcjonują na rynku znacznie dłużej, mają większe zasoby finansowe i doświadczenie. Kolejną przeszkodą mógł być tryb prowadzenia niektórych konkursów i przetargów. Aby wystartować z projektem – dajmy na to – muzeum trzeba, mieć w portfolio podobny zrealizowany projekt. Czy jednak jest to wystarczające usprawiedliwienie?

 

W kontekście ciekawostki

 

Prawdopodobnie najbardziej wpływowym i znaczącym polskim architektem był Maciej Nowicki, autor nowatorskiej hali wystawowej, znanej w Polsce jako Paraboleum w Raleigh. Frei Otto, zdobywca Pritzkera w 2015 roku, napisał, że Raleigh Arena była bezpośrednią powodem do jego dalszej pracy i badań. Niestety w czasie lotu do Chandigarhu Nowicki, który miał zaprojektować nową stolicę Pendżabu i Harjany w Indiach, zginął w wypadku lotniczym. Projekt dokończył Le Corbusier. Od tamtego czasu niewielu polskich architektów miało okazję firmować wielkie zagraniczne projekty swoim imieniem. Oczywiście trzeba tu wspomnieć o Stanisławie Fiszerze (autor kilkudziesięciu obiektów, głównie we Francji, ale również Kambodży, Wybrzeżu Kości Słoniowej i Polsce), Lucjanie Krongoldzie (tworzył głównie w Brazylii, jego projekty pokazywane były na wystawie zbiorowej dotyczącej architektury latynoamerykańskiej w MoMA), Iwonie Buczkowskiej (znana z nowego zastosowanie drewna w architekturze ).

 

Do tego grona w ostatnich latach dołączają kolejni, jak Renata Sentkiewicz (studio Ábalos + Sentkiewicz święci triumfy w Hiszpanii) czy pracownia Joli Starzak i Dawida Strębickiego (pracują między Belgią a Polską, ale to w Belgii mają najwięcej projektów). Trzeba jednak zauważyć, że wspomniani architekci pracują lub pracowali za granicą, ich architektura jest częścią kultury (i gospodarki) francuskiej, amerykańskiej, a nie polskiej. Niewiele rodzimych pracowni zrealizowało projekty poza naszymi granicami. Najczęściej miało to miejsce w Rosji i Europie Wschodniej. W 2018 r. ukończono projekt kwartału zabudowy mieszkaniowej autorstwa JEMS Architekci w Nowosybirsku, wcześniej APA Wojciechowski doczekało się realizacji biurowca w Moskwie. Twórcy WWAA, +48 czy Maciej Siuda należą do grona młodych architektów, którzy również mogą pochwalić się realizacjami za granicą.

 

Co istotne, ich projekty były finansowane z pieniędzy publicznych albo środków fundacji pochodzących z Polski. Fakty mówią same za siebie – do dziś żaden polski architekt tworzący w Polsce nie doczekał się znaczącej realizacji poza krajem. Jeśli nie zagraniczne realizacje, to może chociaż publikacje w uznanych magazynach czy książkach? Bud Cud to jedyna polska pracownia, która może poszczycić się monografią wydaną poza Polską. Ważne magazyny takie jak „Domus”, „Detail”, „Architectural Record” rzadko publikują artykuły dotyczące architektów i architektury w Polsce, jeśli już, to w głównie w kontekście ciekawostki.

 

 

Powrót do kraju będzie trudny

 

Jak wiadomo, przed rokiem 1989 podróże do krajów kapitalistycznych były dla rodaków bardzo trudne, a w wielu wypadkach niemożliwe. Roczniki statystyczne wskazują, że w połowie lat 60. niewiele ponad 1 tys. osób wyjechało do krajów niesocjalistycznych. Sytuacja poprawiła się w latach 70., kiedy wyjeżdżało średnio 200 tys. osób. Liczba ta gwałtownie wzrosła po tzw. Karnawale Solidarności (sierpień 1980 – grudzień 1981 r.); dane wskazują, że sięgała około 2.5 proc. populacji kraju (w tym samym czasie w RFN było to około 47 proc.). Pomijając trudności w otrzymaniu paszportu, należy pamiętać, że wynagrodzenie w Polsce było wówczas średnio 20 razy niższe niż w Niemczech czy Stanach Zjednoczonych. Nawiązywanie kontaktów zawodowych i znajomości z kolegami z Zachodniej Europy, Ameryki czy Azji było więc dla naszych twórców bardzo trudne, a w wielu przypadkach niemożliwe. Sytuacja polityczna i długoletnia izolacja nie zachęcały do nauki języków obcych. Pokolenie PRL (nazywane też pokoleniem X) ma trudności w swobodnym porozumiewaniu się w angielskim czy niemieckim. Architekci pokolenia lat 60. i 70. rzadko studiowali za granicą, od zawsze pracowali lokalnie, a mobilność nie była elementem powszechnym w ich pracy.

 

Mogłoby się wydawać, że sytuacja zmieniła się w latach 90. Wręcz przeciwnie, największy klient, czyli państwo, znajdowało się w rozsypce i trudno było mówić o kolejnych inwestycjach. Nowo powstające firmy dopiero budowały kapitał, a zagraniczne przedsiębiorstwa wybierały sprawdzonych projektantów z zagranicy. Ważną zmianę przyniósł dopiero rok 2004, kiedy Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Tysiące millenialsów wyleciało wówczas z kraju, zaczęli pracować i studiować we Francji, Hiszpanii czy Szwecji.

 

Program wymiany studenckiej Erasmus utożsamiał pewien awans społeczny i stał się przepustką do drzwi europejskich pracowni architektonicznych. Wiele osób po zakończeniu staży zostało dłużej albo na stałe. Jeśli dzisiaj przyjrzymy się stronom internetowym średnich i dużych pracowni, w zakładce „zespół” znajdziemy polskie nazwiska. Talent młodych Polaków doceniły m.in. tak znakomite studia jak: Zaha Hadid Architects. BIG, UnStudio, OMA, Snohetta, Foster+Partners, MVRDV, Henning Larsen, Graft, Henn, GMP, Sejima, Herzog+Meuron.

 

Nowe znajomości, przyjaźnie i doświadczenia zawodowe zmieniły percepcję kolejnego pokolenia. Przyciągnięcie ich z powrotem do kraju będzie bardzo trudne. Nie chodzi tu tylko o różnicę w zarobkach, ale również tematy projektowe, kulturę pracy, sposoby rozwiązywania problemów i zarządzania firmą. Przyzwyczajeni do innych standardów i komfortu działań, nie zgadzają się na kompromisy. Ważną rolę na tym polu powinny odegrać duże pracownie architektoniczne, Izba Architektów RP, SARP oraz uczelnie wyższe. Wielką stratą byłoby nie skorzystać z umiejętności i doświadczenia młodych i świetnie obiecujących kolegów.

„Obwinianie historii i sytuacji geopolitycznej było dla nas zawsze wygodną wymówką. Ale jeśli rozważymy Polskę w kontekście kolonii (jak określa ją prof. Maria Janion), takich jak Brazylia, Meksyk, Wietnam czy Indonezja, wrażenie posuchy twórczej i apatii wśród architektów jest nawet bardziej zatrważające”. 

NFM, fot. Łukasz Rajchert

Ważną zmianę przyniósł dopiero rok 2004, kiedy Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Tysiące millenialsów wyleciało wówczas z kraju, zaczęli pracować i studiować we Francji, Hiszpanii czy Szwecji. Program wymiany studenckiej Erasmus utożsamiał pewien awans społeczny i stał się przepustką do drzwi europejskich pracowni architektonicznych. Wiele osób po zakończeniu staży zostało dłużej albo na stałe. Jeśli dzisiaj przyjrzymy się stronom internetowym średnich i dużych pracowni, w zakładce „zespół” znajdziemy polskie nazwiska. Talent młodych Polaków doceniły m.in. tak znakomite studia jak: Zaha Hadid Architects. BIG, UnStudio, OMA, Snohetta, Foster+Partners, MVRDV, Henning Larsen, Graft, Henn, GMP, Sejima, Herzog+Meuron.

 

Nowe znajomości, przyjaźnie i doświadczenia zawodowe zmieniły percepcję kolejnego pokolenia. Przyciągnięcie ich z powrotem do kraju będzie bardzo trudne. Nie chodzi tu tylko o różnicę w zarobkach, ale również tematy projektowe, kulturę pracy, sposoby rozwiązywania problemów i zarządzania firmą. Przyzwyczajeni do innych standardów i komfortu działań, nie zgadzają się na kompromisy. Ważną rolę na tym polu powinny odegrać duże pracownie architektoniczne, Izba Architektów RP, SARP oraz uczelnie wyższe. Wielką stratą byłoby nie skorzystać z umiejętności i doświadczenia młodych i świetnie obiecujących kolegów.

 

Wszystkiemu winna historia?

 

Prof. Małgorzata Omilanowska w rozmowie „Wiedza akademicka, wiedza inżynieryjna” z Dorotą Jędruch dla kwartalnika „Autoportret” zauważa: „Popełniamy błąd — przez wiele dziesięcioleci badaliśmy polską i środkowo-europejską architekturę za pomocą narzędzi stworzonych na potrzeby analizy architektury Europy Zachodniej […] A trzeba sobie powiedzieć, że mówimy o absolutnie nieporównywalnych uwarunkowaniach, decydujących o kształcie powstającej wówczas architektury. Nie możemy mieć kompleksów, bo architekci Europy Środkowo-Wschodniej rozwiązywali po prostu inne zadania publiczne”.

 

Obwinianie historii i sytuacji geopolitycznej było dla nas zawsze wygodną wymówką. Ale jeśli rozważymy Polskę w kontekście kolonii (jak określa ją prof. Maria Janion), takich jak Brazylia, Meksyk, Wietnam czy Indonezja, wrażenie posuchy twórczej i apatii wśród architektów jest nawet bardziej zatrważające. Postkolonialni projektanci dawno wyszli już cienia, zabierając głos w dyskusji architektonicznej. Wystarczy wspomnieć Félixa Candelę, który tworzył wielkopowierzchniowe przekrycia łupinowe w Meksyku, Vo Trong Nghię z Sajgonu, który przedefiniował zastosowanie bambusa w architekturze.

 

Dzisiaj w wielu dziedzinach współtworzymy kulturę światową. Artyści sztuk wizualnych, literatury czy filmDzisiaj w wielu dziedzinach współtworzymy kulturę światową. Artyści sztuk wizualnych, literatury czy filmu, tacy jak Tokarczuk (Man Booker 2018), Bałka (wystawy indywidulane w Tate Modern w Londynie, Muzeum Królowej Zofii w Madrycie), Szumowska (Srebrny Niedźwiedź na Berlinale w 2015 i 2018 roku), Sosnowska (wystawy indywidualne w MoMA, Manifesta 4, Serpentine Gallery), zyskali uznanie w oczach świata, zdobywają najważniejsze nagrody, wystawiają w czołowych galeriach. Udowadniają, że głos twórców z Europy Wschodniej jest interesujący i mile widziany

 

Sztuka zawsze stała na froncie i otwierała drzwi architekturze. Niezależność i swoboda działania daje artystom możliwość wyrażenia opinii, kształtowania poglądów. Architektura to sztuka kompromisu pomiędzy architektem, inżynierem, wykonawcą a klientem, jeśli wymienić tylko tych najważniejszych. Często odważne propozycje muszą mierzyć się z budżetem i wykonalnością projektu. A przecież budowanie tożsamości projektanta to wieloletni proces. Wymaga zrozumienia i odwagi klientów, dzięki którym można stawiać kolejne kroki. Z jednej strony powszechna edukacja architektoniczna w Polsce nie istnieje, co często sprawia, że specjaliście trudno  jest porozumieć się klientem. Z drugiej strony tendencja kształcenia architekta – demiurga może mu utrudniać zrozumienie potrzeb zamawiającego. Projektant, który nie może rozwinąć skrzydeł na własnym rynku, właściwie nie może konkurować na arenie europejskiej.

 

Kolejne generacje Polaków wykształcone za granicą potrafią spojrzeć na swój kraj z dystansem. Poczucie niższości czy słabości obecne w świadomości starszych pokoleń znika. Oryginalność i odrębność traktowana jest dziś jako cecha pozytywna. Millenialsi oraz ich młodsze koleżanki i młodsi koledzy nie mają kompleksów wobec rówieśników z Niemiec czy Francji. Odważnie stawiają kroki w architekturze i zadają trudne pytania. Wymagają od siebie i innych coraz więcej, świetnie rozumieją problemy współczesnego, globalnego świata i charakteryzują się wysokim poziomem empatii. Pierwsze jaskółki dobrej nowiny  już się pojawiły — nagrody dla Polaków w konkursach VELUXA, YTAA, LafargeHolcim, Future Architecture Platform, 120 hours czy nominacje de Miesa są tego najlepszym dowodem.  Czekajmy na wiosnę!

 

Pierwsze jaskółki Czekajmy na wiosnę!

 

Adrian Krężlik – architekt, który zajmuje się zastosowaniem współczesnych technologii w projektowaniu. Założyciel platformy edukacyjnej Architektura Parametryczna oraz berlińskiej agencji Parametric Support, który zajmuje się aplikacją optymalizacji i automatyzacji do procesów architektonicznych. Wykładowca berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych Weißensee oraz poznańskiej School of Form.