Pod gigantami
Są takie miejsca na mapie Warszawy, które tworzą jej tożsamość i pomimo upływu czasu nabierają niezwykłego znaczenia, zarówno pod względem architektonicznym, kulturalnym, jak i historycznym. Czas mija, ale one zdają się być wiecznie żywe. Czerpią siłę ze starych historii, tworząc nowe – nieoczywiste, które dzieją się tu i teraz, i które kiedyś będą częścią historii naszego pokolenia. Takim miejscem z pewnością jest Kamienica pod Gigantami, zwana również Kamienicą Strzałeckiego, która znajduje się w Alejach Ujazdowskich 24. Została wybudowana w latach 1904-1907 według projektu Władysława Marconiego w stylu wczesno-modernistycznym z elementami neobaroku dla malarza, kolekcjonera dzieł sztuki i konserwatora zabytków – Antoniego Strzałeckiego. To właśnie w tej kamienicy powstało wyjątkowe miejsce, które łączy w sobie elementy klubu, restauracji, miejsca spotkań ze sztuką. Miejsca, które choć trudne do zdefiniowania, tętni życiem Warszawy i pokazuje, że aby budować coś nowego wcale nie trzeba dookreślać się konkretną definicją, stylem czy funkcją – wystarczy tworzyć i otwierać się dla ludzi. Z dziennikarzem radiowym, telewizyjnym, prezenterem i DJ-em – Piotrem Kędzierskim, rozmawiam o nowym życiu „Kamienicy pod Gigantami”, spełnionych marzeniach i planach na przyszłość.

Fot. Mateusz Jaskot
Anna Domin: Do tej pory znaliśmy Cię głównie z radia, też z telewizji, mogliśmy spotkać się w niektórych klubach gdzie grywałeś – dzisiaj prowadzisz restaurację…zresztą nie do końca też jest to tylko restauracja, ale o tym zaraz. Powiedz skąd pomysł na stworzenie takiego miejsca, jak to „Pod gigantami”?
Od dawna chodziło mi po głowie stworzenie miejsca, które jest związane ze spędzaniem czasu w gronie przyjaciół i znajomych. Oczywiście możemy powiedzieć, że pierwszym punktem tej historii był newonce.bar, który stworzyliśmy na dziedzińcu Centrum Bankowo-Finansowego „Nowy Świat”. Szukaliśmy jakiegoś miejsca, choć jeszcze do końca nie było na nie pomysłu, nie wiedzieliśmy czy to będzie restauracja, bar…no i pojawiło się ogłoszenie.
Czy można powiedzieć, że to właściwie miejsce znalazło Was i trochę ukształtowało dalszą historię?
Dokładnie tak. Nie jest tajemnicą, że jestem wielkim fanem Warszawy, jej historii, starych kamienic, tego miejskiego, niepowtarzalnego klimatu. Zawsze też wybierałem takie miejsca do mieszkania, które skrywają jakąś historię, gdzie te mury rzeczywiście mają swoją duszę. Umówiliśmy się z właścicielką restauracji i kiedy przekroczyliśmy próg tego miejsca, od razu wiedziałem, że to jest to, czego szukamy. Decyzję podjęliśmy bardzo szybko, a już na początku 2020 roku rozpoczęliśmy prace remontowe i prace nad całą koncepcją tego miejsca. Na szczęście mogłem liczyć na wsparcie moich wieloletnich przyjaciół, braci Lange, którzy opracowali cały branding, logo, i właściwie całą identyfikację. Michał Loba natomiast uzupełnił ją ilustracjami. Również jest autorem grafiki, która zdobi ścianę jednej z sal. Nie daliśmy mu żadnych wytycznych, po prostu zdaliśmy się na jego talent i instynkt i faktycznie dzisiaj największe wrażenie, według mnie, robi twarz Stanisława Augusta ze świecącym się okiem.
Zazwyczaj miejsca naznaczone historią są dużym wyzwaniem, narzucają pewne ograniczenia zarówno w kontekście samej koncepcji, ale też pewnie wprowadzania zmian w samych wnętrzach, jak było u Was?
Odwrotnie. To co innych faktycznie mogłoby ograniczać, dla nas było szasną i inspiracją. To co w tych wnętrzach było historyczne, zabytkowe, chcieliśmy jeszcze mocniej podkreślić, a nie usuwać czy zasłaniać. Dla mnie, jak już wspominałem, jako dla miłośnika Warszawy to byłaby zbrodnia pozbyć się tego lub nie dostrzec w tym piękna. Nad całością czuwała architektka Martyna Kazimieruk. Zdjęliśmy materiałowe tapety, które tutaj były od kilkudziesięciu lat i które już przeciągały takim sarmackim duchem. Co ciekawe, odkryliśmy, że pod nimi znajdują się przepiękne ściany, które tak naprawdę wymagają tylko lekkiego tuningu. Mają w sobie jakieś pierwotne kolory, które mogliśmy wykorzystać. Zachowaliśmy także zabytkowe krzesła. Wszystko co dotknięte historią i związane ze sztuką, każde drzwi i każda framuga zostały w nienaruszonym stanie. Ciekawostką jest fakt, że drewniana posadzka z restauracji, w której się znajdujemy pochodzi z pałacu Tarnowskich na Krakowskim Przedmieściu, rozebranego w związku z budową Hotelu Bristol, i też do dziś w restauracji można podziwiać pochodzący z kolekcji dawnego właściciela obraz „Portret Stanisława Augusta w stroju koronacyjnym” pędzla Marcella Bacciarellego. Ta kamienica ma świetną historię i tak naprawdę, tu na każdym kroku tej historii można doświadczać.
Nie brakuje tu też śmiałych połączeń z nowoczesnym designem…
Ten nowoczesny design ma jedynie podkreślać to, co udało się zachować. Bardzo świetnie pracowało nam się z marką Paradyż – łazienki, stoliki, blaty na bar – to wszystko ich wielka zasługa i wsparcie nas w tym temacie. Nie chcieliśmy też przesadzać i na siłę wstawiać tu niepotrzebnych elementów, ale to na czym na pewno nam zależało to na obecności zieleni i tu całkowicie zaufaliśmy Hani i Pawłowi
z Greenliv. Od początku mieliśmy sporo szczęścia, bo faktycznie pojawiali się ludzie, z którymi było nam po drodze i z którymi zaiskrzyło.
Tak chyba też było z Bartkiem Kapicą. Postawiliście na kuchnię polską, ale w dość nowatorskim wydaniu…
Nic innego by nam tu nie pasowało, no bo jak. Mamy Bartka, który jest absolutnym szaleńcem. Dodaje do kuchni polskiej mnóstwo nowoczesnych twistów i swojego wspaniałego ducha. Mamy kilka pozycji, które są swojego rodzaju evergreen’ami: jest schabowy z kością, tatar podawany w ten sposób, że klient dostaje już wszystko starannie wymieszane. No i jedna pozycja szczególnie dla mnie ważna, zainspirowana kochaną babcią Wandą i potrawą, którą mi serwowała, czyli szare kluski z twarogiem i boczkiem.
To miejsce z pewnością wyróżnia się dzisiaj na mapie Warszawy, bo umówmy się jest restauracją, ale nie tylko… bywa klubem, ale też nie jest to tylko klub. W dzień można przyjść tu z rodzicami na obiad, wieczorem ze znajomymi na drinka, …i pewnie nie raz uda się też potańczyć – nie za dużo połączeń, koncepcji jak na jedno miejsce?
Oo, na pewno nie – będzie jeszcze więcej możliwości. Już mamy nowe ciekawe pomysły i to nigdy nie było przez nas kalkulowane. Ja od początku wiedziałem o jakie miejsce mi chodzi. Każdy z nas ma swoje pasje, które chcemy też tutaj realizować. Chcemy działać w obrębie szeroko pojętej sztuki. Dzisiaj mamy otwartą kuchnię do 23, ale w weekendy już szykujemy coś specjalnego – niespotykanego nigdzie indziej, dla tych, którzy zgłodnieją na naszym parkiecie. Będą spotkania autorskie, będziemy się bawić kulinariami. Obecnie rozmawiamy z kilkoma instytucjami kultury, nie tylko z Polski, z którymi chcemy zrobić coś fajnego. Będą spotkania z artystami. Moim marzeniem jest, aby w tej przestrzeni można było doświadczać sztuki, przyglądać się jej z bliska i wygląda na to, że to się wydarzy, ale nie chcę dzisiaj jeszcze zdradzać konkretów.
Pod gigantami, to również miejsce wypełnione dobrą muzyką i tańcem. Od otwarcia bywają tu wszyscy, metaforycznie, można tu spotkać polskich raperów, aktorów, polityków…. gości z różnych stron świata. Miejsce dla wszystkich czy dla wybranych?
Zdecydowanie dla wszystkich. Ja na szczęście mam dużo znajomych, którzy mają jeszcze więcej znajomych i po prostu zaczęło to być takim miejscem od przyjaciół dla przyjaciół. I Ci przyjaciele zapraszają swoich przyjaciół, jak sama wiesz w weekendy to się bardzo sprawdza. To na czym mi zależało, to aby środowisko, które tu się spotyka, było bardzo eklektyczne – to tu możesz przy stoliku spotkać profesora rozmawiającego z politykiem, którego klepie po plecach znany raper. To jest fantastyczne, bo jest tu miejsce dla każdego niezależnie od tego co robi, kim jest. Zresztą muzyka też jest dla wszystkich, specjalnie dla naszych gości nad repertuarem czuwa Jędrek Kowalski, mój wieloletni przyjaciel, który też ogarnia muzycznie „Jasną” w Warszawie. W przyszłości na pewno myślimy o koncertach na żywo. Właściwie jeden koncert na żywo jest już za nami – koncert niespodzianka, tylko dla naszych gości, którzy otrzymali informację przez nasze konto na Telegramie 15 minut wcześniej.
Nie brakuje gości, nie brakuje planów, pomysłów…. to teraz Twój drugi dom, spełnione marzenie?
To miejsce tworzą wyjątkowi ludzie, czwórka właścicieli i każdy z nas ma swoje pasje, swoje mocne strony. Można powiedzieć, że się uzupełniamy. Ale też mamy dużo, fajnych młodych ludzi, którym się też tutaj dobrze pracuje. To dla nas również ważne. Spełnione marzenie? Mam jedną, taką ukochaną scenę, master shot w kinie. To scena z filmu Goodfellas, kiedy, Henry wchodzi do knajpy z jego nową dziewczyną… tak to sobie wyobrażałem, że tak chciałbym mieć, no i wygląda na to, że miejsce już chyba mam…no tak, mam.
Zatem niech będzie jak w dobrym w filmie…tylko z happy end’em. Chciałam jeszcze zapytać Cię o niezwykłą instalację zamieszczoną w „sali klubowej” i autora, ale myślę, że może kiedyś czytelnicy powinni usłyszeć o niej na żywo, właśnie Pod Gigantami, najlepiej od samego artysty, który przecież bywa tu prawie codziennie.
Prawda, ale myślę, że możemy zdradzić, że to nie jestem ja, choć patrząc jaką popularnością cieszy się to dzieło na Instagramie, nie mówię że bym nie chciał. Wygląda na to, że najlepsze dzieła rodzą się trochę na drodze przypadku …ale niech każdy odkrywa tę historię po swojemu.
Dziękuję Ci za rozmowę i już nie mogę się doczekać kolejnych odsłon tego wyjątkowego miejsca i kolejnych przypadkowych, spontanicznych inicjatyw.
Rozmowa została opublikowana w 5tym numerze magazynu Architecture Snob.



