ArchitectureSustainability

Nowocześnie ze słomy, drewna, gliny i betonu konopnego. O tym, że budować naturalnie warto i dlaczego nadal jest to temat niszowy rozmawia Anna Ostrowska z architektem Aleksandrem Krajewskim 

 

Aleksander Krajewski

 

Chciałabym zacząć tę rozmowę w punkcie, w którym kończysz swój tekst opublikowany w magazynie „Autoportet” [68/2020] w numerze zatytułowanym „Nowa nadzieja”. W ostatnim akapicie czytam: „Przystępuję do kilku projektów budynków w systemie naturalnym. Będziemy projektować ze słomy, gliny, konopi i drewna. Ani jedna kropla deszczu, która spadnie na działkę nie trafi do sieci kanalizacyjnej. Nie podłączymy też budynków do sieci gazowej(…)”. Na jakim etapie są obecnie projekty, o których wspominasz w artykule? 

Niestety, do tej pory nie udało nam się doprowadzić takiego projektu do etapu pozwolenia na budowę.

 

Z czego to wynika?

Staram się być wobec klientów szczery i uczciwy, a oni zadają bardzo dużo pytań, chcą wiedzieć do czego ich przekonuję, a słyszą po raz pierwszy, że istnieje coś takiego jak beton konopny lub że można budować nowocześnie ze słomy i że taki budynek się po pierwsze nie zawali, po drugie nie spłonie przy pierwszej lepszej okazji. Mówię o wszystkich zaletach tych rozwiązań, ale byłoby nieuczciwie przemilczeć wady. 

 

Jakie są utrudnienia budowania z materiałów naturalnych?

Po pierwsze, są pewne ograniczenia na placu budowy. Dodajmy też, że technologia wykonania takich obiektów wymaga pewnej wiedzy i doświadczenia, których nie posiada każda ekipa budowlana. Ekipy, które są zazwyczaj dostępne, wiedzą jak budować z pustaków i odlewać żelbet, ale jak im ktoś powie o domku ze słomy, to po pierwsze wyśmieją, po drugie zrobią dziwne oczy i powiedzą, by poszukać kogoś innego.

 

Nie ma wykwalifikowanych ekip, które zbudują taki dom od „A do Z” na zlecenie klienta?

Nie jest tak, że nie ma tych ekip w ogóle, są takie ekipy budowlane, które się na tym znają, są też całe grupy poświęcone naturalnemu budownictwu i pasjonaci, którzy wznoszą takie obiekty samodzielnie, metodą gospodarczą i chętnie dzielą się wiedzą, zdobytym doświadczeniem. Jest też wiele książek wydanych na temat budownictwa naturalnego, które sukcesywnie kupuję i czytam. Są przykłady udanych realizacji w Polsce i za granicą, ale ostatecznie wszystko rozbija się o wykonawstwo i potencjalnie wyższą cenę, bo jak jest niewielu wykonawców, to i terminy są odleglejsze i ceny wykonania wyższe. Nie mówimy też w tym kontekście o hipernowoczesnych technologiach, przeciwnie – są one wielokrotnie starsze niż żelbet. 

 

Na jakie proekologiczne rozwiązania klienci są otwarci już dziś?

Na pewno nie trzeba nikogo długo przekonywać do zbierania deszczówki, rozwiązań, które pomagają oszczędzać energię, do założenia zielonego dachu. Chociażby ze względu na fakt, że można się pochwalić zielonym dachem – to dodatkowa przestrzeń rekreacyjna, miejsce, gdzie miło spędza się czas i gdzie można zamontować sobie np. jacuzzi. Chociaż jeśli kogoś w Polsce stać na budowę domu, to pewnie stać go na marnowanie deszczówki, ponieważ woda jest u nas bardzo tania. Na pewno świadomość ekologiczna w Polsce rośnie i to napawa nadzieją, ale domów wznoszonych w systemie budownictwa naturalnego nie powstaje zbyt wiele i zazwyczaj są to małe, prywatne inwestycje, budowane metodą gospodarczą. Klienci są otwarci na nowe technologie,  takie jak panele fotowoltaiczne, pompy ciepła czy rekuperacja. My jednak staramy się szukać rozwiązań typu „low-tech” – które działają zawsze, a nie tylko wtedy, kiedy nas na nie stać.

 

Widzisz szansę na zmianę tej sytuacji, wprowadzenie naturalnych materiałów i technik do budownictwa na większą skalę? 

Na ten moment, z mojej perspektywy jedyną drogą popularyzacji naturalnych rozwiązań w architekturze jest wpisywanie ich do wytycznych czy zaleceń konkursowych. Do tej pory najbardziej spektakularnym przykładem w Polsce jest Centrum Nauki Kopernik, gdzie jedna część budynku została wykonana z ubijanej ziemi. Ale to jest przykład sprzed ponad 10 lat, niewyeksponowany w debacie architektonicznej ani nigdzie więcej w Polsce nie powtórzony  – w żadnym innym budynku użyteczności publicznej. Na świecie jest jednak wiele przykładów tego typu realizacji. 

 

Jakie są największe bariery budowania z gliny, słomy, konopi obecnie? 

Największą barierą jest to, że nie mamy wystarczająco dużo przykładów architektury naturalnej. 

A nie mamy przykładów, bo niewiele osób się na te rozwiązania decyduje, dlatego że inwestorom brakuje zaufania. Nie ma zbyt wielu wyspecjalizowanych w tym nurcie wykonawców i jest to w związku z tym droższe – i  tak błędne koło się zamyka. 

 

Zaczęliśmy od przeszkód i trudności, więc ktoś czytając naszą rozmowę mógłby pomyśleć, że nie warto się tym w ogóle zajmować. Po co je przezwyciężać? Jakie są zalety budowania z naturalnych materiałów? Co otrzymujemy w zamian, decydując się na wznoszenie takich obiektów? Z marszu przychodzą mi na myśl takie argumenty jak to, że mamy niższe koszty środowiskowe, mniejszy ślad węglowy, korzystamy z materiałów naturalnych, dostępnych pod ręką, uzyskujemy lepszą przestrzeń do życia we wnętrzu, nie wdychamy toksycznych substancji, oddychamy zdrowszym powietrzem i zużywamy mniej energii. Jak budynek wzniesiony z materiałów naturalnych wypada w porównaniu do bloku z wielkiej płyty lub domu z pustaków na konstrukcji żelbetowej? 

Z jednej strony odpowiedź jest prosta, a z drugiej trudna. Musielibyśmy zbudować pięć identycznych budynków o tych samych kubaturach, niemalże tak samo zorientowanych w kierunkach świata, z taką samą ekspozycją na światło, by uzyskać miarodajne dane, które można ze sobą porównywać. Jest to w sensie praktycznym niewykonalne, możemy jedynie porównywać pewne współczynniki czy cechy materiałów użyte do budowy i metodami matematyczno-fizycznymi je wyliczać. Głównym problemem, jaki dostrzegam jest obowiązująca metodologia obliczania charakterystyki energetycznej. 

 

Dlaczego to ona stanowi problem?

Przyjęło się, że budynki powinny być jak termos – gdy odizolujemy się od środowiska zewnętrznego ciepło nie będzie uciekać, a więc budynek będzie oszczędny.  A to nie do końca jest tak, bo w obliczeniach charakterystyki energetycznej budowli nie bierze się pod uwagę czegoś takiego jak bezwładność termiczna materiału, a bezwładność w przypadku żelbetu czy pustaków ceramicznych lub bloczków cementowych jest prawie żadna w porównaniu na przykład do litego drewna, gliny ubijanej ze słomą czy betonu konopnego. 

 

Stosując obecną metodologię – materiały naturalne wypadają gorzej? 

Materiały naturalne, które wymieniłem mają gorszą izolacyjność, czyli współczynnik, który się porównuje w projekcie budowlanym. W konsekwencji materiały te automatycznie się odrzuca, bo nie spełniają wymagań zapisanych w rozporządzeniu. A to właśnie materiały naturalne mają tę pożądaną właściwość, że długo się nagrzewają i powoli oddają ciepło, co w efekcie powoduje, że przy dużych skokach temperatur: dobowych czy miesięcznych – pozwalają one utrzymywać temperaturę we wnętrzu na stałym poziomie. To przekłada się na lepszą jakość powietrza i mniejsze zużycie energii. Niestety, w sensie prawnym nie bierze się tej właściwości pod uwagę. 

W obliczeniach nie uwzględnia się też cyklu życia budynku i pochodzenia materiałów, a co za tym idzie, ich śladu węglowego. 

 

Rozumiem, że dochodzą jeszcze koszty produkcji materiałów budowlanych i ich transportu na działkę. 

Te koszty środowiskowe są inne w przypadku gliny, która leży metr pod ziemią na działce  – teoretycznie dałoby się zbudować dom z gliny z tego, co trzeba wykopać pod jego fundament. Większość materiałów, jakie są potrzebne mogłoby się znajdować na terenie działki budowlanej lub w jej bliskiej okolicy, co jest nieosiągalne w przypadku pustaków, żelbetu, stali, styropianu, tynków itd. Dodatkowo ściany z gliny nie trzeba tynkować, co sprawia, że zużywa się takiego materiału o wiele mniej. Paradoks polega na tym, że budownictwo naturalne jest z jednej strony bardzo dostępne, z drugiej natomiast mamy tę blokadę wykonawczą, o której wspomniałem wcześniej.  

 

Czyli w tym wypadku potrzebna byłaby zmiana w prawie budowlanym, abyśmy mogli porównywać więcej parametrów czy współczynników, które odzwierciedlają ilość zużytej energii na każdym etapie procesu budowlanego, a także w trakcie eksploatacji budynku.

Do tego dochodzi rzecz najbardziej pragmatyczna. Wyobraźmy sobie plac budowy domu jednorodzinnego czy osiedla, który po zakończeniu budowy praktycznie trzeba oczyścić, wezwać ekipę, która przekopie teren i te wszystkie skrawki pustaków, styropianu, tynków, zapraw wydobędzie z ziemi i wywiezie na gruz, co szczerze powiedziawszy zdarza się rzadko – raczej wyrównuje się teren i zasypuje go cienką warstwą ziemi. Później można podziwiać te ogródki, w których nic nie chce rosnąć, nawet łopaty nie da się wbić, bo gruz jest tak płytko. W przypadku domu z gliny, słomy i drewna, wszystkie odpady budowlane można pozostawić i one się rozłożą, dodatkowo użyźnią glebę. 

 

Są kompostowalne.

W zasadzie nie trzeba sprzątać po takiej budowie. Tylko czy ten koszt, niewielki w porównaniu do całej budowy, bierze się w ogóle pod uwagę? Zazwyczaj nikt się nad tym nie zastanawia, a wydaje mi się, że to też jest pewna wartość. Zalet budownictwa naturalnego jest pewnie więcej, ale dla mnie te, o których wspomniałem są najważniejsze. Warto dodać też, że uprawa konopi pochłania ogromne ilości CO2 z atmosfery, przez co ten materiał ma ujemny ślad węglowy. Zatem budując naturalnie, moglibyśmy zmniejszać ślad węglowy w sposób aktywny, nie tylko wychodzić na zero, lecz także minimalizować go. To też jest parametr, którego nie uwzględnia się w prawie budowlanym. 

 

Może problem z dostępnością ekip budowlanych częściowo da się rozwiązać, stosując prefabrykowane elementy konstrukcyjne wykonane na przykład ze słomy i drewna? 

Słoma nadaje się do wznoszenia i prefabrykowania całych elementów: ścian, dachów, podłóg.  Technologie prefabrykacji są dostępne, rzeczywiście całe domki przyjeżdżają tirem na budowę – wystarczy tylko odpowiednio przygotować fundament i budynek powstaje w kilka dni. Prefabrykacja wpływa też na trwałość budynku chociażby dlatego, że cukier zawarty w słomie jest pożywieniem dla różnego rodzaju grzybów czy owadów i jeśli taka słoma zostanie zawilgocona lub zalana to może tracić swoje właściwości. Połowa roku w Polsce jest dość deszczowa, to pewne utrudnienie, z którym trzeba się mierzyć na budowie. W przypadku prefabrykacji cały budynek powstaje w hali, gdzie warunki są doskonałe i tylko czeka się na okienko pogodowe, żeby w ciągu paru dni zmontować go na działce. Widziałem też inne rozwiązanie w Norwegii, gdzie buduje się na działce tymczasową konstrukcję chroniącą – tymczasową halę. W ten sposób oddziela się częściowo plac budowy od środowiska zewnętrznego – tam sezon budowlany jest rzeczywiście trochę krótszy, ale jak widać da się i  to ograniczenie przezwyciężyć.  W efekcie domy z izolacją z celulozy powstają i spełniają wymogi budynków pasywnych, co warto podkreślić. Co więcej, da się wznieść obiekt z samej słomy, bez użycia drewnianej konstrukcji. Z tego, co kojarzę, nawet w Polsce powstał taki budynek, ale jest dość średniej urody –  jego ściany mają grubość ponad metra. Słoma stanowi jedyny materiał, z jakiego wzniesiony jest dom, przy tym pełni funkcję izolacyjną i konstrukcyjną, nie ma tam dodatkowego szkieletu – nawet coś takiego jest możliwe. 

 

W jaki sposób trzeba przygotować słomę czy konopie siewne, by uzyskać z nich materiał budowlany lub izolacyjny. Czy mamy w Polsce dostawców naturalnego budulca i czy certyfikacja materiałów naturalnych jest drogą do ich popularyzacji w budownictwie?

Z każdym z tych materiałów wygląda to inaczej. Tak jak nikt kraju nie będzie się obawiał domu z bali, bo drewno jest w powszechnym użyciu i nikt nie ma co do niego wątpliwości, to już sprawa z kostkami słomy lub betonem konopnym nie jest tak oczywista. Jeśli chodzi o słomę, to proces jej przygotowania wygląda dokładnie tak samo, jak to się dzieje podczas żniw. Różnica polega na tym, że trzeba  maszynę kostkującą ustawić na trochę wyższą moc, aby uzyskać kostkę o większej zwartości, gęstości. W praktyce wygląda to tak, że rolnik tak dobiera moc, by uzyskać kostki niezbyt ciężkie, żeby nie ważyły za dużo podczas przerzucania – takiej kostki nie można użyć do budowy. Trzeba też zadbać o to, aby kostki ze słomy nie stały bezpośrednio na ziemi, ani nie zamokły.  I to w zasadzie tyle. 

 

A jak sytuacja wygląda w przypadku konopi? 

Jest trochę trudniej. Pozyskanie betonu z konopi to już wyzwanie większego kalibru, a to chociażby z tego względu, że konopie w Polsce podlegają prawu antynarkotykowemu. Są specjalne firmy, które certyfikują nasiona do uprawy konopi na cele przemysłowe przez co uzyskanie pozwoleń i uprawa tych roślin są z natury rzeczy kosztowniejsze. Kolejna trudność dotyczy już samej uprawy. Konopie są bardzo wysokimi roślinami, mierzą od 3 do 5 metrów i każda ich część służy do czegoś innego. Oznacza to, że trzeba mieć specjalny kombajn do koszenia tej „trawy”. Maszyna rolnicza musi ciąć konopie na trzech wysokościach i już na polu rozdzielać wiechy górne od łodyg. W ten sposób sortuje się zbiory w trakcie koszenia. Niewiele jest takich maszyn. Wiem, że Czesi je produkują, w Polsce nie mamy producenta tego typu sprzętu. Później należy obrobić materiał w taki sposób, żeby odpowiednio dobrać frakcję paździerza. Cały proces technologiczny jest długi i to nie jest tak, że można pojechać do hurtowni sprzętu rolniczego i kupić kilka maszyn, a później rozpocząć produkcję. Wiem, że jest jedna firma w Polsce, która się tym zajmuje.

 

Czy chodzi o Podlaskie Konopie?

Tak, oprócz tego można konopie importować z Litwy, Czech, z tego, co wiem Niemcy też je uprawiają, ale właśnie z tym wiąże się pewien paradoks, dobrze aby to wybrzmiało. Polska jeszcze w latach 70. i 80. była jednym z największych producentów konopi w Europie, eksportowaliśmy je na potęgę. To jest nasza rodzima roślina, która może być wykorzystywana do produkcji karoserii samochodów, mebli, ubrań, kosmetyków i jako materiał budowlany. Niestety, to wszystko zostało zaprzepaszczone. Absurdem jest także to, że barierą do rozwoju upraw konopi i kontynuacji naszej tradycji jest polskie prawo. Już po raz drugi w tej rozmowie dochodzimy do tego, że przeszkodę do rozwoju budownictwa naturalnego stanowi polskie prawo.

 

To z jednej strony jest trochę smutne i frustrujące, a z drugiej strony dobrze, że można takie przeszkody precyzyjnie nazwać i wskazać. Barier, jakie trzeba przezwyciężyć, by móc budować  ekologicznie, wymieniłeś kilka, ale po stronie budownictwa naturalnego mamy też wiele korzyści, które w moim rozumieniu przechylają szalę na korzyść tych rozwiązań. Wciąż przecież jesteśmy w dużej mierze krajem rolniczym. Słoma to materiał, który leży tuż za rogiem, jest dostępna i mamy jej pod dostatkiem. Przy odrobinie chęci i woli politycznej wymienione przeszkody można zniwelować.

Zgoda, ale – sprowadzając twój entuzjazm do parteru – to wymagałoby lobbingu. Pytanie, kto by miał za tym lobbować, kto miałby na tym skorzystać pod względem biznesowym? Niestety, wciąż niewiele osób wie o tych rozwiązaniach, a największymi promotorami tego typu budownictwa są architekci, których w ogóle jest niewielu w budownictwie. Architekci stanowią w Izbach Budownictwa stosunkowo niewielką grupę w porównaniu chociażby do konstruktorów czy instalatorów, którym na pewno na tym nie zależy, bo wiele z tych budynków nie wymagałoby tak drogich i nowoczesnych technologii, jak chociażby utrzymanie odpowiedniej wilgotności czy założenie klimatyzacji. Współczynniki izolacyjności stale rosną, żeby skazywać nas na bardziej wyrafinowaną, nowoczesną technologię, która też jest droga – powiedzmy sobie szczerze. Obawiam się tego, że jeśli państwo polskie nie widzi interesu w promowaniu budownictwa naturalnego, to bardzo trudno będzie się takimi informacjami przebić do ogółu społeczeństwa, a już żeby wytworzyć dużą grupę ludzi, którzy będą za tym lobbować, to jeszcze trudniejsze zadanie. Oczywiście, są różne stowarzyszenia biznesowe, takie jak PLGBC – Polskie Stowarzyszenie Budownictwa Ekologicznego, które promują rozwiązania proekologiczne, ale powiedzmy sobie szczerze, to dociera do garstki ekspertów branżowych i prawie, że do nikogo więcej. Jest obecnie w tej chwili jedna z największych okazji, kiedy można by ten temat podbić w świadomości ludzi.

 

Co masz na myśli?

Można by do tego wykorzystać plany rządowe, chociaż one nie do końca są zbieżne z moimi poglądami – chodzi mi o domy do 70 m2, które będzie można wznosić bez pozwolenia na budowę i konkurs architektoniczny na opracowanie tychże projektów. Gdyby w warunkach tego konkursu zapisać, że trzeba skorzystać z polskich tradycyjnych technologii budowlanych i użyć: słomy, betonu konopnego, drewna, gdyby to poszło w tym kierunku, to dałoby się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Można wówczas przymknąć oko na chaos przestrzenny, który ten projekt legislacyjny wywoła, ale przynajmniej te budynki byłyby ekologiczne i zrównoważone. Jednak nikła szansa na to, by w regulaminie konkursu pojawiłyby się takie zapisy.