Nie popsuć otoczenia
– Najważniejszy jest dla nas pomysł. Staramy się, aby formę tworzonych budynków wpasować w otoczenie – mówi Kamil Domachowski. O lokalnych kontekstach projektowania rozmawiamy z założycielem IFA Group.
Marcin Szczelina: Zawsze fascynują mnie historie stojące za nazwami biur architektonicznych. Dlaczego IFA Group?
Kamil Domachowski: To skrót, pozostałość po pierwszych myślach na temat pracowni, nie ma zbyt wiele wspólnego z tym, co dzisiaj. W praktyce skupiamy się raczej na kształtowaniu formy w kontekście miejsca z wykorzystaniem najnowszych technologii, stawiamy na indywidualizm. Pierwotna nazwa pochodzi od innowacji.
Założyłeś biuro w 2014, a pomysł na nie sięga kolejnych dziesięć lat wstecz. Skąd potrzeba posiadania własnej pracowni w tak młodym wieku?
Od dziecka budowałem sobie zabawki, na studiach przerabiałem meble (Refurniture). zawsze miałem potrzebę tworzenia i wymyślania. Zanim założyłem IFA Group z Maciejem Busch, pracowałem w innych biurach architektonicznych, m.in. Studio Kwadrat w Gdyni. Po zdobyciu odrobiny doświadczenia pojawiła się wiara we własne siły.
Co zmieniło się w IFA od czasu pierwszego projektu?
Pierwsze projekty wykonywaliśmy sami we dwójkę, teraz biuro liczy dziewięciu architektów.
Każda z tych osób posiada inne umiejętności, które składają się na całość. U nas nie ma rotacji, raczej powolny przyrost. Jest z nami Karolina, Ada, Magda, Kuba, Julia, Dorota i Artur. Przez ostatnie 7 lat zrobiliśmy kilka domów, trochę większych obiektów i konkursów, które zostały gdzieś zauważone, nagrodzone. To bardzo niewiele realizacji przy ciągłym ogromnym nakładzie pracy. Jednak idziemy do przodu, jesteśmy silną grupą, która czuje, że pokaże jeszcze wiele wartości projektowych na rynku
Dom Zosi fot. Hanna Połczyńska/Kroniki
A jak zmienił się wasz klient?
Mamy dużo projektów z poleceń i publikacji artykułów o realizacjach. Współpracujemy po raz kolejny z tymi samymi inwestorami, przy ich nowych inwestycjach. To duża wartość, bo to znaczy, że mają do nas zaufanie. Klienci, którzy już coś z nami zrealizowali, mają świadomość tego, co robimy. Wiedzą, że proponujemy logiczne bryły. Poszukujemy zawsze autentyczności wynikającej z idei projektu, którą wyrażamy formami i materiałami. Prawdziwość tych materiałów, nieudawanie niczego, niekonwencjonalne, konsekwentne podejście do projektowania to jest to, co lubimy. Przyciągamy więc osoby – klientów, którzy myślą podobnie.
IFA Group ma swoją siedzibę w Gdańsku. Trójmiasto i w ogóle Pomorze nie ma zbyt silnego środowiska architektonicznego. Jak się tu odnajdujesz?
Nie wiem czy nie ma… W Trójmieście zarejestrowanych jest 400 działalności projektowych, w tym kilka dużych biur, a potem – bardzo małych, dwuosobowych. Może jesteśmy tutaj trochę niszą, ponieważ mamy profesjonalne zaplecze ludzi, ale nie robimy dużych kubatur, osiedli, energię zespołu kierujemy raczej na niewielkie obiekty, w których ważna jest idea. Ten proces zajmuje bardzo dużo czasu. Markę buduje się bardzo powoli. Nasze budynki na zewnątrz czasem niczym się nie wyróżniają, bo tak wynika z kontekstu otoczenia – mają się wtopić. Dopiero wchodząc do środka widać pomysł. Czasem bryły znajdują się w głębi działki, nie są widoczne dla każdego odbiorcy. Staramy się, aby w tworzonych budynkach zachować myśl przewodnią, poznać kontekst, by wiedzieć jak się do niego odnieść, czy go uszanować, czy raczej stworzyć coś, co dopiero zacznie być kontekstem dla innych. Projekty budujemy na makietach, gdzie odtwarzamy też otoczenie. Mało biur tak działa, nie ma na to czasu – a to właśnie jest nasza moc. Mamy taką inwestycję na Kociewiu, w małej wiosce z pojedynczymi domkami, dla której makieta przy uzyskiwaniu warunków zabudowy okazała się bardzo pomocna. Spotkaliśmy się z urzędnikami na działce, by obronić pomysł domu, który ma nie wybijać się z otoczenia, mimo że jest inny od tego, co się wokół znajduje. Mogłoby to być dyskusyjne na papierze, ale w przestrzeni działa.
Klinika stomatologiczna fot. Hanna Połczyńska/Kroniki
Co cię wkurza w architekturze Pomorza?
Nieład w zapleczowych dzielnicach Gdańska, tak zwanych sypialniach. To byłoby ogromne wyzwanie przeanalizować otoczenie i wyciągnąć wspólny mianownik, zdefiniować poprawnie kontekst, podjąć kierunek działań. Czy się wtopić, ukryć, czy stworzyć projektem przekaz do dalszych napraw przestrzeni. To stosunkowo nowe dzielnice, nie ma w nich nawarstwień architektury. Są też dzielnice bliższe centrum, w których występują nawarstwienia architektoniczne. Widzimy duży przekrój brył – od małych historycznych domów, przez kostki z lat siedemdziesiątych po blokowiska – falowce. Może nie w aż tak chaotycznym otoczeniu, ale w osiedlu o dość zróżnicowanej zabudowie jednorodzinnej, powstał jeden z naszych projektów – dom Zosi. W tym domu koncepcja powstała od wnętrza, poprzez kadrowanie widoków na to, co chcemy zobaczyć. Ta nasza brzydota dotyczy wielu polskich miast. Najtrudniejszym zadaniem jest wpisać się w kontekst takiej dzielnicy. Cały czas poszukujemy właściwych idei, a czas zweryfikuje, czy założenia były słuszne.
Czy masz na to jakiś wpływ? Czy środowisko działa w tym kierunku?
Myślę, że albo własna działalność, albo działalność na rzecz SARP-u – nie uda się pogodzić tych dwóch zagadnień. To długoterminowa praca. Żeby zrobić coś dobrze, trzeba poświęcić temu swoje życie. Na ten moment jesteśmy zbyt zajęci własnymi zleceniami, staramy się naprawiać nasz lokalny świat oddolnie, uświadamiając klientów i zmieniając rzeczywistość na niewielkim obszarze. Im więcej ładnego się ogląda, tym bardziej takie wymagania ma się względem otoczenia, trzeba to intensyfikować i to się powoli dzieje. Raczej nie wierzę w systemowe działania. Mamy miejscowe plany, które coś „każą”, ale cóż z tego, jeśli kreatywność polska działa w każdą stronę. Zagadnienia estetyki przestrzennej powinny być przekazywane w szkole od najmłodszych, świadomych lat dzieciaków. Rzecz jest w głowie. Mamy w biurze koleżankę, która co tydzień poświęca pół dnia w przedszkolach i szkołach podstawowych na taką edukację.
Dom w Iławie fot. Hanna Połczyńska/Kroniki
Wróćmy do IFA Group. Który projekt był przełomowy dla twojej pracowni?
Jednym z pierwszych przedsięwzięć był dom na styku dzielnic Gdańsk Żabianka i Gdańsk Oliwa, zrobiony trochę z przypadku. Na początku mieliśmy zrobić projekt garażu na działce klienta – po to zlecenie tam pojechałem. Na miejscu inwestor wspomniał, że chce przebudować dom, ale ma już projektanta, takiego starszego pana architekta. Zaproponowałem, że przygotuję koncepcję na ten dom. Jeśli się spodoba, to idziemy dalej, a jeśli nie, to nie wezmę za to wynagrodzenia. Przygotowaliśmy dom w kontekście – między niższą i wyższą zabudową sąsiednią zaproponowaliśmy współczesną interpretację dachu mansardowego. Projekt nie uzyskał pozwolenia na budowę, ponieważ Wydział Architektury uznał, że to nie mansard, tylko coś dziwnego. Inwestorowi podobał się projekt, pracował w branży medycznej i górne okno kojarzyło mu się ze stetoskopem lekarskim czy lampką czołową i dał nam zgodę na odwołanie się. Organ wyższej instancji przyznał, że to jest współczesna interpretacja dachu mansardowego uwzględniająca kontekst otoczenia..
Inna z waszych realizacji, dom w Iławie, nie jest typową zabudową jednorodzinną. Jak przekonujesz inwestorów do swoich pomysłów?
W tym przypadku to przede wszystkim duża odwaga inwestorów, nie trzeba było go przekonywać. Chcieliśmy wykorzystać maksymalnie potencjał miejsca. Poznaliśmy kontekst – wszystko jest inne – i to też jest trochę pomysłem na bryłę. Do tego pojawiła się funkcja, otwarcia widokowe, wyznaczenie stref zacisza. Nie było się do czego odnieść. To inwestorzy powiedzieli, że chcieliby, aby dom był otwarty na rzekę, która płynie obok. Cofnęliśmy dom w głąb działki, by uniknąć hałasu miasta. Działka jest bardzo wąska, na stoku północnym. Od frontu zrobiliśmy garaż, by nie niszczyć jej przejazdem samochodów. Garaż połączyliśmy z domem i powstało nam południowe patio, a przy okazji bardzo duża prywatność i intymność przestrzeni.
Projektujecie nie tylko nowe budynki, ale też adaptacje, rewaloryzacje. Waszym dziełem jest m.in. przebudowa zabytkowej kamienicy w Sopocie.
Było dużo chętnych na kupno tej działki, ale konserwator nie zgadzał się na rozbudowę bryły, która ma wartość historyczną. Nie chcieliśmy dążyć do historyzmu, więc zastanawialiśmy się jak współcześnie zinterpretować charakter tego budynku. Odtworzyliśmy obrys dachu, kąty budynku, nawiązaliśmy do linii cokołu i do górnych zdobień kamienicy. Jest przerwa między starym budynkiem i nową dobudówką. Konserwatorowi bardzo spodobał się ten pomysł betonu i świeżości, szanując jednocześnie zabytkową formę. To kolejny projekt, który nie zostanie zauważony z zewnątrz, bo jest schowany za drzewami w głębi działki. Nowe okna są zlicowane z elewacją, również te dodane w historycznej zabudowie. Innym przykładem jest dom w Gdyni Orłowo, zlokalizowany między powtarzalną zabudową. To dom zbudowany od początku, odbudowaliśmy bryłę z podziałami okiennymi, które są charakterystyczne dla tej części gdyńskiej dzielnicy. Dom doświetliliśmy dodatkowymi współczesnymi oknami zlicowanymi z elewacją. Dodatkowe okna są umieszczone w taki sposób, by nie mieć bezpośredniego kontaktu z bliskim sąsiedztwem, a jedynie doświetlać wnętrze.
Wasza najnowsza realizacja – klinika stomatologiczna w Gdańsku – już budzi duże zainteresowanie, choć nie została jeszcze otwarta. To również adaptacja. Z zewnątrz widzimy skromną bryłę, a środek bardzo zaskakuje: wszystko jest w nim nowe.
Bryła to dawny spichlerz – ostatni, który został w mieście. Faktycznie na zewnątrz nic się nie zmieniło. Front elewacji został zachowany w wyniku wymogów konserwatorskich, dach odtworzyliśmy. Pomysł funkcjonalny był prosty: gabinety muszą mieć światło, więc wszystkie pomieszczenia wymagające światła zostały zlokalizowane po obrysie budynku. Został nam środek – przestrzeń poczekalni, którą doświetlaliśmy świetlikami. Inwestorka postawiła na wysoki standard i ponadczasowość, tak, żeby projekt pozostał na lata. Od samego początku mówiła, że chce klinikę, która nie będzie wyglądać jak klinika. Ważny był dla niej kontekst miejsca. Wnętrze miało nawiązywać do spichlerza – są elementy stalowe, skórzane wiszące lampy nad recepcjami. Gabinety są dość nietypowe, wykorzystują kąt dachu. Każdy ma 6 metrów wysokości, robią więc spore wrażenie. Marzeniem inwestorki było też postawienie w przestrzeni fortepianu.
Jakie są twoje marzenia związane z projektowaniem?
Nie chciałbym popsuć otoczenia, które jest dobre. A raczej dodać wartość do tych słabszych, by podnieść wartość tego, co zostało już popsute.