ArchitectureDesign

Opublikowana w pierwszym numerze „Architecture Snob” rozmowa o kondycji polskiego designu z Krystyną Łuczak-Surówką i Zuzanną Skalską wzbudziła wiele emocji. Po ponad roku spotykamy się znowu, żeby sprawdzić czy coś się zmieniło i spojrzeć z nadzieją w przyszłość.

 

Rozmowa została opublikowana w drugim numerze magazynu Architecture Snob.

 

Marcin Szczelina: Mam wrażenie, że problemy targów designu, o których rozmawialiśmy w pierwszym numerze „Architecture Snob”, jeszcze się pogłębiły.

Krystyna Łuczak-Surówka: I nie będzie lepiej. Część targów uwikłana jest w polityki miast, w których się odbywają, a część to wydarzenia czysto komercyjne. Tego typu imprezy działają według polityki budowania firmy, a nie budowania marki. Warsaw Home zakładający, że będzie „drugim Mediolanem”, jest to mocno nierealną utopią. Brakuje świadomości marki i lokalnego kontekstu – lepiej być pierwszym Nadarzynem koło Warszawy. Targi wyglądają dobrze, ponieważ starają się sami wystawcy, którzy przeżywają przy tym katusze organizacyjne. Ale jeśli chcą się pokazać, nie mają alternatywy. Problemy organizacyjne biorą się przede wszystkim ze skrajnie komercyjnego podejścia i braku szacunku do tych, którzy nadają imprezie rangę – wystawców.

 

Po naszej krytycznej opinii w poprzednim wywiadzie, Warsaw Home zaprosiło mnie do współpracy przy organizacji targów. Mogłem pozostać po stronie krytyków imprezy i wytykać nadal błędy, albo wybrać współpracę i budowanie wieloletniej strategii w duchu zrównoważonego rozwoju. Wygrałem wieloetapowy konkurs na Dyrektora Artystycznego Targów i liczyłem, że to autentyczna wola zmiany. Niestety Warsaw Home, tak jak większość imprez w Polsce nie jest na nie gotowe.

KŁ-S: Byłam na terenie targów dzień przed otwarciem, bo współpracowałam z jedną z wystawiających się firm. Jak to w ostatnim dniu przygotowań, często siedzi się do późna, żeby wszystko dopracować. Tymczasem nagle pojawiła się informacja, że o godz. 18 zamykają hale, a jeżeli się przekroczy ten termin, trzeba dopłacać za każdą godzinę od metra kwadratowego.

Zuzanna Skalska: Jak widać, może Warsaw Home miał inny model biznesowy niż targi i wystawy. Może to bardziej małe literki w kontrakcie, niczym w tanich liniach lotniczych. 

 

To tylko jedna z wielu dyskusyjnych praktyk organizatorów. Ten brak szacunku dla wystawców był najbardziej przejmujący. Gdzie w tym logika, skoro targi żyją dzięki wystawcom?

KŁ-S: Zwróćcie uwagę ile naprawdę dużych firm odeszło z imprezy. Pokazywały się w pierwszych latach, ale po szantażu finansowym wybrały inne miejsca.

ZS: Podstawowym pytaniem jest dla kogo robione są wszystkie imprezy designu w Polsce? Kto odwiedza tego typu targi czy festiwale? Z reklam, artykułów i relacji wnioskuję, że Warsaw Home bardziej przypominało wydarzenie Woonbeurs w Amsterdamie, które ja pamiętam z końca lat dziewięćdziesiątych. Odwiedzały je wtedy głównie kobiety mieszkające w dużych miastach i aspirujące do klasy średniej.

KŁ-S: Marcin, podjąłeś próbę, ja to bardzo szanuje, ale z perspektywy czasu, było to gorzkie doświadczenie. Myślisz, że da się tą imprezę uratować? 

 

Szansa zawsze jest, ale żeby cokolwiek budować, trzeba przypomnieć sobie takie słowa jak szacunek, szczerość i komunikacja. Tymczasem spotkał mnie brak jakiejkolwiek woli porozumienia, komunikaty w formie żądań i ciągła dezinformacja. Najbardziej rozczarowująca była postawa założycielki Warsaw Home, Katarzyny Ptak, która budowała prestiż imprezy na dobrej woli polskich projektantów i firm potencjalnych wystawców, po czym w momencie kryzysowym komunikowała, że nie ma nic wspólnego z imprezą i ona już jej nie robi. Tymczasem na każdym identyfikatorze i banerach na terenie Warsaw Home jako partner targów widniała jej nowa inicjatywa. Takich anegdot i historii jest dużo. Projektanci, którzy odmawiali mi udziału w dyskusjach na Warsaw Home, gdyż wyraźnie odcinają się od tej imprezy. Problem nie dotyczy tylko nadarzyńskiej imprezy, podobnie jest z 4 Design Days w Katowicach. Już legendarne wpisy Filipa Springera o braku wynagrodzenia za moderowanie dyskusji i pracy za darmo. Ja naprawde wierze, że można w Polsce zrobić tak dużą imprezę na zdrowych podstawach biznesowych, dlatego mam nadzieje, że podejmowane próby zmiany paradygmatu imprez w końcu dotrze do organizatorów. Naprawde jestesmy w innym miejscu, wiec biznes tez musi sie zmienic. Jednak ja mam do Was pytanie o alternatywę? Czy w Polsce w ogóle taką mamy?

ZS: A czy musimy robić targi?

 

Pomimo wszystko na Warsaw Home były tłumy, więc popyt jest.

KŁ-S: Charakterystyczna dla Polski jest postawa „jakoś to będzie”. Żyjemy w kraju bardzo pracowitych i zdolnych ludzi, ale nie przywiązujemy wagi do solidności.

ZS: Bo była pandemia i długo czekaliśmy na jakiekolwiek wydarzenie. Spragniony wszystko wypije. Kiedy ktoś mnie pyta, co jest główną cechą polskiego designu, odpowiadam, że prowizorka. W Chinach co roku studia o kierunku design kończy 10 tysięcy studentów. Chiny potrzebują tysięcy projektantów, bo strategia komunistycznej partii Chin postawiła nacisk na budowanie globalnych marek, w których projektanci odgrywają kluczową rolę. W Polsce ten pociąg odjechał już w 2015 roku. Pytanie, jaki sens ma rodzimy design na lokalnych targach w czasach kiedy e-commerce staje się codziennością, a międzynarodowe targi wielką przygodą. Chyba, że takie wydarzenie jest narzędziem czysto sprzedażowym dla wielkich międzynarodowych marek i możesz na takim lokalnym wydarzeniu kupić na miejscu produkty. To jeszcze bedzie mialo sens. Tylko nie róbmy z igły widły.

 

Jednak są pewne granice. Dlaczego nie ma solidarności środowiska i wspólnego sprzeciwienia się złym praktykom? Jedna firma rezygnuje z targów, ale zastępuje ją kolejna.

ZS: Bo jedni mówią, a nie robią, kiedy drudzy robią, a nie mówią. Nie ma środowiska designu – ja go przynajmniej już w Polsce nie widzę.

KŁ-S: To tak jak z tym plagiatem na ekspozycji designu w Muzeum Narodowym, o którym opowiadałam w poprzednim numerze. Nadal nic z tym nie zrobiono. Kiedy nagłaśniałam problem, myślałam, że będzie solidarność i razem coś z tym zrobimy, ale było „zrób ty”. Potem wychodzi, że to ja jestem tą złą, co tylko krytykuje.

ZS: Ja wycofałam się z brania udziału w targach designu, nie tylko w Polsce. Rezygnuję też z Rady Doradczej przy Dutch Design Week. Uwielbiam to wydarzenie, ale mój wkład w organizację przestał mnie osobiscie rozwijać. Holandia, a w szczególności miasto Eindhoven, bardzo poszła z duchem czasu i design, jako coś unikalnego, właściwie stał się jego codziennością. Miasto stawia teraz bardziej na nowe obszary, tj. budowanie doświadczenia czy nowych konceptów miejsc w miescie, wspólnych dla kreatywnej społeczności i biznesu. I właśnie w to inwestuje. Ten tradycyjny design, nie tylko w Polsce, doszedł do ściany – projektanci nie wiedzą co mają dalej robić. Tak samo biznes nie wie co ma robić z klasycznymi projektantami. Nadal wiele rzeczy nie zmieniło się na polskich akademiach sztuki. Ze School of Form wychodzimy w nowym roku akademickim 22/23 z zupełnie nowym programem nauczania – czuliśmy, że kompletnie musimy zmienić nastawienie. Zmienia się ogólny paradygmat i design musi zdać sobie sprawę, że też przechodzi gigantyczną transformację. Nie chodzi już o to jak zaprojektować następną kanapę, która będzie się sprzedawać, tylko jak rozwiązać problemy społeczne. Jak zaprojektować miejsca, w których nie będzie dochodziło do przemocy? Jak zaprojektować drogi, przez które można bezkolizyjnie przejechać rowerem? Jak zaprojektować parki, w których nawet po zmroku będzie bezpiecznie? Jak zaprojektować system wynajmu małego transportu miejskiego, żeby nikt się o niego nie potykał? Jak zaprojektować system edukacji czy służby zdrowia, które będą w kompletnej rozsypce po pandemii? Pytań jest mnóstwo, a my musimy przesunąć całą naszą kreatywność w inne obszary życia. Kanapy, lustra, lampy, krzesła i stoły należą do przeszłości designu. Wyprodukowaliśmy ich tak dużo, że w sklepach z drugiej ręki będzie je można kupić jeszcze przez następne 100 lat. Dajmy im miejsce w muzeum, a nie na festiwalach współczesnego projektowania.

 

Czy najbardziej rozchwytywani projektanci są tego świadomi? 

ZS: Rozchwytywani przez kogo? Jeśli przez media i prasę, to chyba nie są świadomi ani jedni, ani drudzy. Jeżeli mówimy o tych, których rozchwytuje biznes i przemysł 4.0, to chyba mówi to samo za siebie.

KŁ-S: Często, kiedy rozmawiam z designerami, mądrze mówią o wartościach prospołecznych czy ekologii, a potem patrzę na ich projekty i dwie rzeczywistości się rozjeżdżają. Piękna opowieść nie przekłada się na rozwiązania. Jest tylko tekstem marketingowym, który ma pomóc sprzedać produkt, bo to jest teraz modne. A produkt ma zupełnie inną tożsamość. Nie wiem co z tym zrobić. Kiedyś próbowałam dyskutować, ale to się na nic nie przekłada.

ZS: Greenwashing to spory problem u projektantów autorskich i nieświadomych firm.

 

Zdecydowanie, każda firma komunikuje, że jest eko i green. Często są to agresywne komunikaty w wykonaniu znanych projektantów i firm.  Liczy się tylko biznes.

KŁ-S: Tylko, że biznes też się nie utrzymuje.

ZS: Wielu projektantów płacze, że ludzie nie chcą kupować ich produktów lub żadna firma nie jest zainteresowana wdrożeniem ich pomysłu. To dlatego, że rzeczy po prostu nie zaspokajają potrzeb konsumentów, ani obowiązującej w danym momencie estetyki rynku.

KŁ-S: Kluczowe jest słowo potrzeba. Preferencje estetyczne mamy różne, ale potrzeby mamy w większości takie same, choć zmieniają się wraz z epokami. W designie zawsze fascynowało mnie to, jak bardzo jest on interdyscyplinarny i jak wiele wiedzy wymaga.

 

Czy w całym tym pesymistycznym pejzażu widzicie coś dobrego, co wydarzyło się w Polskim designie ostatnich lat?

ZS: Dużo designerów zrezygnowało z zawodu. Zniknęli z rynku i zaczęli robić coś dobrego gdzie indziej. Dobre jest to, że nie marnują surowców.

KŁ-S: Jestem z natury optymistką i zawsze widzę szklankę do połowy pełną. Jest taka maksyma, która mówi, że projektujemy, bo wierzymy, że zmieniamy świat. Dobrze zaprojektowana przestrzeń nie ma budzić zachwytów, tylko pozwalać się rozwijać. Kiedy ludzie zostali zamknięci w domu z powodu pandemii, zdali sobie sprawę z przestrzeni, w której żyją, co przełożyło się na boom wnętrzarski. Podobnie jak firmy zdały sobie sprawę, że część pracowników nie wróci już do biura, więc zaczęły przeprojektowywać swoje przestrzenie. To zjawisko nie jest samo w sobie pozytywne, ale pozytywnym jest, że ludzie zwrócili uwagę na to, co mogą dostać od designu: nie ładne, fikuśne przedmioty, tylko własną przestrzeń, która ma znaczenie. Projektanci wnętrz mają teraz pełne ręce roboty, ale mam niestety wrażenie, że powoli gubi się gdzieś ta inicjalna refleksja.

ZS: Pandemia nic nie zmieniła, tylko przyspieszyła rozwój bardzo wielu tematów, z którymi byliśmy już od dawna. Myśleliśmy o tym jak nie marnować życia na pracę i na dojeżdżanie do niej, jak spędzać więcej czasu ze znajomymi czy rodziną. Każdy stawiał sobie inne pytania, ale wspólne jest to, że pandemia przyniosła wiele odpowiedzi. To pierwszy globalny kryzys od czasu II wojny światowej, która też przedefiniowała ówczesną rzeczywistość. W pewnym sensie jest to kryzys nawet większy niż II wojna światowa, bo ta przecież nie dotknęła absolutnie wszystkich państw. Obecna redefinicja rzeczywistości będzie trwała i musimy mieć świadomość tego procesu. Często zastanawiam się dlaczego usilnie chcemy wracać do tego, co było. Jedyne, czego uczymy się z historii, to, że nie uczymy się z historii. Moja generacja powinna wziąć odpowiedzialność za następne pokolenia, bo pamiętamy jeszcze stary świat. Dbanie o własne dobro trzeba porzucić na rzecz myślenia o dobru generacji, które idą za nami. Jeżeli my w tej chwili skręcimy w złą stronę, cała cywilizacja skończy źle. Musimy przestać myśleć o ciągłym „więcej”. Jeżeli masz ciepłą wodę w kranie, dach nad głową i codziennie świeży chleb, to masz naprawdę bardzo dużo. Wiele osób nie ma nawet tego. W globalnej perspektywie każde inne indywidualne dążenie wydaje się egoistyczne. 

KŁ-S: Dążenie do posiadania więcej i więcej, doprowadziło do tego, że Polacy są jednym z najbardziej zadłużonych narodów na świecie. Nie mówię tu nawet o kredytach hipotecznych, które są w pewnym sensie pragmatyczne i podyktowane potrzebą posiadania dachu nad głową. Ludzie zadłużają się na najbardziej absurdalne rzeczy. Nie uważam, że pralka jest niepotrzebna, ale jeżeli masz działającą, to po co brać kredyt na nową?

ZS: Nawet zepsutą należy zreperować.

 

Problem w tym, że naprawa często kosztuje więcej niż nowa pralka.

KŁ-S: Nie oszukujmy się, że producenci wymyślili sobie taką sytuację. Ludzie chcą więcej, co przekłada się na jakość. Jesteśmy odpowiedzialni za to, co kupujemy.

ZS: To efekt trendów designu, które mówiły, że musimy mieć nowe, a potem jeszcze nowsze oraz prawa, które nie nadąża za zmianami przemysłu. W starej optyce to przedmioty, a nie osiągnięcia, nadawały nam status społeczny. W Polsce nadal to pokutuje: jeżeli nie masz swojego samochodu, mieszkania czy domu, to nie odniosłeś sukcesu. To stara (nie)normalność i nie powinniśmy do niej wracać.

KŁ-S: Reklamy krzyczą „taniej, jeszcze taniej!”. To sprawia, że ludzie wierzą, że mogą mieć, a nie stać ich i biorą kredyt.

 

I znowu skręcamy w pesymizm. Naprawdę nie widzicie żadnych wartościowych zjawisk, projektów czy nazwisk w polskim designie ostatnich lat?

ZS: Nie wiem czy wiesz, ale bardzo wiele młodych dziewczyn nie może pozwolić sobie na zakup podpasek, które są zresztą u nas opodatkowane prawie jak towary luksusowe. W Polsce co prawda stawka na podpaski i tampony została obniżona od 1 lipca 2020 r. z 8 do 5 procent, ale nadal to nie zero. Młode dziewczyny często nie wychodzą z domu ze wstydu bo ich nie stać na sanitariaty. Design może być odpowiedzią na tego typu problemy jak np. problem ubóstwa menstruacyjnego – tak powstały różowe skrzyneczki, w których można zostawić podpaski i tampony dla potrzebujących osób. To jest dla mnie przykład dobrego projektu, który dzieje się w Polsce i wychodzi z młodej generacji, która nie jest zapraszana na żadne targi designu i nie napiszą o niej żadne lifestylowe kolorowe gazety. Bardzo się cieszę, że miasta zaczynają podchodzić do wielu rzeczy inaczej, że są aktywiści, którzy projektują w taki sposób. Bardzo podobał mi się projekt graficzny fontu Strajk, który został stworzony z transparentów ze Strajku Kobiet i udostępniony za darmo. Można to lubić lub nie, ale świetnie zaprojektowany jest cały system InPostu, który zupełnie zmienił to jak korzystamy z usług pocztowych. To jest dla mnie siła designu. W Polsce często kończy się na prototypach, a Rafał Brzoska miał ideę i genialnych ludzi, którzy potrafili ją zaimplementować. Bardzo udanym polskim projektem, który zmienił nasze codzienne funkcjonowanie, jest też BLIK czy Autopay.

KŁ-S: Lubię swoją pracę za to, że mam w niej kontakt z młodymi ludźmi, dzięki czemu mój optymizm jest podsycany. Imponuje mi spojrzenie młodych i sposób, w jaki niby te same tematy podejmują inaczej. To daje mi nadzieję, że jednak nie stoimy na krawędzi i może będzie dobrze. Jest dużo świetnych realizacji, a młodzi projektanci często wygrywają przetargi na realizacje w miastach, również za granica, co wcale nie jest takie proste.

ZS: Dokładnie. Właśnie dostałam wiadomość, że PESA zaprojektowała lokomotywę wodorową. To news na skalę światową, ale w Polsce nie rozpoznajemy tego jako design. Tymczasem wystarczy popatrzeć na otaczający nas świat w metrze, w biurze, w urzędzie, w autobusie, czy na przystanku i jestesmy każdego dnia na „plenerowej wystawie designu”, jak to mówi Zdzisław Sobierajski. Ktoś to wszystko wokół zaprojektował. Jestem bardzo dumna z tego, że mimo wszystko, potrafimy robić tyle rzeczy.

 

Czyli mamy dobry design, ale nie komunikujemy o nim?

ZS: Dokładnie. Wchodząc pod górę obraliśmy zły szlak. Zamiast pójść szlakiem rozwojowym, poszliśmy szlakiem szukania eventowych tygodni dizajnu i oskarów za estetykę. Wciąż tą ścieżką idziemy i robimy konkursy piękności, podczas gdy Zachód jest zupełnie gdzie indziej.

KŁ-S: Jedna z moich dyplomantek napisała w pracy, że kiedy zaczynała studia, marzyła, żeby mieć znane nazwisko, a teraz chce projektować rzeczy, które będą służyły ludziom na co dzień. Od razu zadbałam o to, żeby wszyscy to zdanie usłyszeli, bo jest ono bardzo ważne. To mi daje poczucie, że edukacja coś daje. Problemem wciąż jest uczenie się na pamięć, które zapomina się po tygodniu czy dwóch. Polska szkoła uczy jak zdawać egzaminy, a nie pozyskiwać wiedzę. Na uczelniach artystycznych jest niby inaczej, ale nie dziwię się, że studentom trudno jest się przestawić. Czasami nawet boją się rozmawiać, bo nikt wcześniej nie szanował ich zdania. Na szczęście, część z tych osób jest naprawdę kreatywna i jak tylko da się im szansę, od razu ją wykorzystują. Nie raz próbowałam zainteresować różne czasopisma, żeby pisały o młodych i ich ciekawych ideach. Za każdym razem kończyło się tak samo: redaktor naczelna była na tak, ale dzwonił dział reklamy i informował, że nie ma celu w publikacji takich rzeczy. Do każdego artykułu musi być spis produktów z cenami, a mnie zupełnie nie o to chodziło.

ZS: Ale można inaczej. Noizz w swoim plebiscycie Zmiany w kategorii design nie nominował żadnego przedmiotu, tylko Bal Architektek – inicjatywę na rzecz równouprawnienia kobiet w branży, zwracający uwagę na marnowanie porcelany Glitch LAB oraz blog o architekturze i gospodarce przestrzennej Peing. To są dla mnie rzeczy, o których powinniśmy mówić jako o designie. Kiedy kilka lat temu ktoś mnie zapytał jaka jest przyszłość kuchni, odpowiedziałam, że Pyszne.pl. Nasze podejście do gotowania się zmienia – coraz częściej gotujemy dla zabawy, hobby, odkrywania nowych rzeczy. Kiedyś najtańszą opcją obiadową było pożywianie się w kantynach czy stołówkach, teraz to miejsce zajmuje kebab, hamburger i wyszukana dieta pudełkowa. 

KŁ-S: Pytanie tylko na ile branża designu jest tym wszystkim zainteresowana.

ZS: Nie jest, bo zatrzymała się na tworzeniu rzeczy, a nie tworzeniu lepszego świata.

 

Jak to zmienić?

KŁ-S: Ja robię swoje. Uczę studentów i w tym się sprawdzam. Uskrzydla mnie, kiedy widzę, że ktoś coś wyniósł z moich zajęć i idzie z tym dalej. Wykładam historię designu, ale zawszę mówię na zajęciach, że studenci nie muszą pamiętać daty czy nazwiska. Dopóki będą wiedzieć o czym jest dany projekt i dlaczego jest taki, wyjdą z piątką. Uczę studentów, żeby rozumieli i widzieli, a nie tylko patrzyli. Z historii można nauczyć się nie tylko sukcesów i porażek, ale też pewnych mechanizmów. Natomiast jeśli mam być szczera, rzeczy, które dzieją się poza uczelnią, bardzo mnie bolą. Skala rozczarowania, o której mówiłam w poprzednim numerze, się nie zmieniła. I pandemia nie ma z tym nic wspólnego. Podejmuję się rzeczy, które wydają mi się ciekawe i które mogą czemuś służyć, jednak nie widzę, żeby było lepiej, jak twierdzą niektórzy.ZS: Cała siła przeszła na start upy: gry, aplikacje, energia, AI – to jest w tej chwili atrakcyjne. Design nie jest już sexy. Na swoim wykładzie, na studiach podyplomowych Projektowanie Przyszłości na SWPS, Piotr Płoszajski zadał bardzo interesujące pytanie: „czy Fryderyk Chopin wygrałby dziś Konkurs Chopinowski?”. Okazuje się, że nie, bo fortepiany są dzisiaj inne, sposób grania się zmienił i publiczność oczekuje czegoś innego. Zastanawiam się czy czołowi projektanci zdaliby dzisiaj licencjat z projektowania – nie znają się przecież na kodowaniu, robotyzacji czy nowych mediach.  Podejrzewam, że często nie wymagamy od naszych kolegów tego, czego oczekujemy od studentów. Czasy się zmieniają, słowo design można doczepić do wszystkiego – financial design, medical design, feminist design. I to jest cudowne. Nasza generacja tego nie rozumie, ale dla dzisiejszych studentów otwiera się morze możliwości. Jeżeli nie popłyniemy z falą młodych, wylądujemy na bezludnej wyspie.